niedziela, 11 grudnia 2016

O życzeniach okazjonalnych i nie tylko

Czasami miło usłyszeć "Dzięki, że pamiętałeś",
lecz zanim takowe usłyszysz spisz sobie lepiej testament.
Szybciej za to uświadczysz lekceważące machnięcie ręką
"Taa jasne..." - mruknięcie ciche -"spełni się to nieprędko..."
To ty jak głupi po nocach siliłeś swą mózgownicę
w nadziei, że wzruszeń szlochy rozbudzą tą okolicę.
A tu prócz "Spoko dziękuję" możesz się sam pocałować.
Łza ani uśmiech cię nie uświadczy. Możesz już tylko żałować...


***

Życzenia okazjonalne mają to do siebie, że zawsze brzmią tak samo. Już niedługo sezon na "Zdrowia, szczęścia, fajnego chłopaka i eeee jeszcze raz zdrowia" będzie można uznać za otwarty. Podobnie jest zresztą nie tylko przy okazji dzielenia się opłatkiem, ale też urodzinach. imieninach, rocznicach, sami wybierzcie sobie termin. I człowiek stoi jak te grabie w gnoju i się uśmiecha głupkowato jak mu sto lat śpiewają. Rodzina, która normalnie o tobie nie pamięta, nagle okazuje się zaskakująco liczna (anuż będziesz kiedyś bogaty), a grono znajomych poszerza się o sto procent. "Dziękuję", "dziękuję", "dziękuję", "dzię... a kim ty w ogóle jesteś?".
Jest też druga strona tego całego zamieszania.  Strona, która kombinuje jak zrobić nietandetny prezent zamykający się w dwudziestu złotych i jakie to życzenia napisać, żeby przykryły niepraktyczność kolejnego kubka z nieżyciowym cytatem i krzywym rysunkiem (No ale przecież jest taki uroczyy...)
Być może trudno się dziwić, że w takim układzie i podziękowania nie są zbyt wylewne, ale spróbujmy zrozumieć. Akceptacja moi drodzy, akceptacja. Po odpisywaniu na czterdziesty sms "sto lat" od nieznanego numeru, człowiek ma prawo być trochę zniesmaczonym ilością minionych wiosen. Zwłaszcza, gdy wcale urodzin nie świętuje. Po prostu podał randomową datę na facebooku...

PS. Apel: Bądźcież ludzie wyrozumiali! A przy kolejnym składaniu życzeń zastanówcie się, czy na pewno chcecie, żeby się spełniły. Bo z nimi to trochę jak z marzeniami. Spełniają się, tylko nie tak i nie wtedy, jak byśmy tego chcieli.
PS2. Uprzejmie informuję, że to wiadro, do którego się zbierałam okazało się dziurawe. Piasek z worka, resztki chęci z wiadra czy jak to leciało dalej... Tak czy inaczej trzy czwarte były, już nie ma, przed skrzyżowaniem zawróciłam i z powrotem do tego wiadra zbieram. Tym razem uszczelnionego. O postępach będę informować na bieżąco.

niedziela, 20 listopada 2016

O lisach i baobabach

"Oni są właśnie tacy. Nie można od nich za dużo wymagać. Dzieci muszą być bardzo pobłażliwe w stosunku do dorosłych." ~ Mały Książę , A. de Saint-Exupery
 
 

Oni są właśnie tacy. Jacy? Wiecznie zapracowani? Zawsze w biegu, ciągłym krzyku i maniakalnym podejściu do formalności. Zirytowany swoim zmęczeniem i zmęczeni swoją irytacją. Kręcą się w kółko wokół teoretycznie ważnych spraw, ale zamiast psa szykującego się do legowiska oni przypominają raczej robaki w rozkładającym się ciele. Nie ma w nich ciepła psiej sierści, tylko zimno i skrzypienie małych muszek nóżek brudnych od smutku dnia wczorajszego i ze złością za paznokciami po ciężkiej pracy. Wkraczają do domu, a wraz z nimi fetor zatraconych dziecięcych marzeń i atmosfera nerwowego pośpiechu.
Dzieci muszą być bardzo pobłażliwe w stosunku do dorosłych. Muszą znosić ich humory, zdenerwowanie i ciągłe wyrzuty, że one znów zrobiły coś nie tak, że mogły lepiej, że nie skupiają się na rzeczach ważnych, że nie są idealne, że nie są takie, jakie dorośli chcieliby, żeby były. Że są tylko ludźmi i mają prawo do pomyłek, ale nie przy cioci Jadzi. Że nie spełniają chorych ambicji swoich opiekunów i nie są w stanie zaspokoić pragnienie rodziców o znanym nazwisku i poczuciu dumy ze swojego potomstwa. Że nie są takimi, jakimi dorośli chcieliby być, gdyby byli w stanie cofnąć czas. Dzieci muszą być bardzo pobłażliwe w stosunku do dorosłych. Kiedyś też takie będą. Nie mają innego wyboru.
 
***
 
Nigdy nie lubiłam tej książki, ale dopiero niedawno zrozumiałam dlaczego. (I nie chodzi tu tylko o to, że mi jako dziecku lis nie kojarzył się z uosobieniem przyjaciela, tylko obsikanymi jagodami.) Kiedyś nie lubiłam jej dlatego, że Mały Książe umarł. Teraz nie lubię jej dlatego, że wrócił na swoją planetę B-dwametrykwadratowe, żeby zajmować się różą, która go tylko krytykowała. Pomiatała, narzekała, marudziła. Że zostawił na ziemi lisa - swojego jedynego przyjaciela, dla którego był wszystkim w imię melancholijnego kwiata. Że będzie ją podlewać, zasłaniać kloszem, zabijać gąsienice i straci dla niej całe życie. Że to jedyna kobieta w całej książce i jest ukazana jako najbardziej egoistyczne i zadufane w sobie stworzenie na świecie. Że nie mógł zastąpić róży narcyzem, bo byłoby niepoprawnie politycznie, ani nie poświęcił ani odrobiny uwagi innym kwiatkom. Zarówno na planecie B-612, jak i Ziemi. Że kwiaty polne nie dostały roli pierwszoplanowej, o baobabach nie wspominając. No haaaloooo wyciął je z korzeniami! Jawna dyskryminacja! Ta książka nie jest o przyjaźni czy miłości... Ta książka jest o  OGRODNICTWIE... Całe życie w błędzie... I jak tu ją lubić?
PS. Mówiłam, że się zbieram!
PS2. Z osobistej strony: ludzie! Hodujcie bratki i paprotki! (Kaktusy też są spoczko)

sobota, 12 listopada 2016

O zbieraniu się w sobie i górskich wycieczkach

Nie ogarniam
 cholera nie ogarniam
 Sens i rozum
 już dawno trafił szlag
Pojedźmy wreszcie w te Bieszczady
 przez jakiś turystyczny szlak
Nie ogarniam
cholera nie ogarniam
Dzień i noc ma jakieś dziwne cykle
Walić to! Spakójmy już walizki
Pojedziemy w Tatry motocyklem
Nie ogarniam
cholera nie ogarniam
Czego dotknę, od razu wszystko psuję
i gdy pytają mnie o historyczne daty
za grosz nie rozumiem
Nie ogarniam
cholera nie ogarniam
Bardzo bym chciała, lecz jakoś nie mogę wyrzućmy wreszcie wszystkie uprzedzenie Pojedźmy w Karpaty samochodem

***
- Puk puk
- Kto tam?
- To ja
- Kryzys wieku średniego?
- Gorzej <szyderczy śmiech> Kryzys wieku młodzieńczego
- Jest w ogóle coś takiego?
- To może zspytaj się swoich hormonów?!


Tak wyglądała sytuacja przez ostatnie... trzy lata. Ja już zadowolona, że temu etapowi mogę pomachać husteczką na pożegnanie, a tutaj się okazuje, że ktoś pomylił pociągi i zawraca na peron. I na co komu takie umysłowe firfum dyrdum? Lekka zmiana podejścia i już byłoby mniej samobójstw a tak o, proszę bardzo.  Pociąg zawraca. Nic, tylko się na torach położyć. Albo uciec do innego pociągu. Jedynego słusznego. Pociągu kierunek Bieszczady.  Ktoś chętny na wycieczkę?
PS.Postaram się wrócić do reguralności. Zbieram się w sobie. Naprawdę. Jest szansa że do świąt będzie mnie jakieś dwa wiadra i koszyk... Resztę siebie pozbieram kiedy indziej

sobota, 15 października 2016

O wykształceniu jak to szumnie zwą, czyli list do nauczycieli

   Drodzy Nauczyciele,
my naprawdę rozumiemy Waszą, Drodzy Nauczyciele, niechęć do zrozumienia niektórych rzeczy. To jest całkowicie naturalne, że człowiek wypiera niektóre z nich. Może to nieprawdopodobne, Drodzy Nauczyciele, ale nam też się zdarza czasem nie wierzyć.
   Na przykład w to, że dla kogoś życiem są nie tylko całki i zadania z dwoma niewiadomymi. Że są ludzie, którzy nie poświęcają każdej wolnej sekundy swojego życia na studiowanie budowy komórek i rozkładania zdań na czynniki pierwsze. Że nie wszyscy interesują się tylko i wyłącznie życiorysami  władców Polski i nie wszyscy maniakalnie obliczają pęd pociągu relacji Wrocław-Warszawa. Naprawdę. Nam też na początku było ciężko w to uwierzyć. Ale się da. Nie twierdzimy, że to droga łatwa, ale nie nie do przejścia. Ma oczywiście wiele etapów.
Na początku trzeba sobie uświadomić, że choć to może nieprawdopodobne, nie wszyscy mają takie same zainteresowania i że nie zawsze są związane ze studiowaniem szczegółowych map Zanzibaru. Gdy ten etap mamy już za sobą przychodzimy do kolejnego. Bierzemy głęboki wdech i pozwalamy urodzić się myśli w naszej głowie, że te stosunkowo bezmózgie stworzenia przychodzące do nas na lekcje też może mają własne nienarzucone myśli i światopogląd, który nie został żywcem wyjęty z głowy ich rodziców.
Ostatni- najtrudniejszy etap polega na przyjęciu do świadomości, że być może te istoty zwane pochopnie młodymi ludźmi mają zajęcia po szkole. I że naprawdę nie będą wpatrywać się w sufit w letargu leżąc na podłodze jeśli nie zapewnimy im czasu na cały popołudnie zadając 14 kart z zadań  A4.
Gdy wszystkie te punkty skrupulatnie wypełnimy istnieje szansa, że Wasza, Drodzy Nauczyciele, świadomość może przyjmie hipotezę, że uczniowie mogą ewentualnie mieć swoje życie. Takie tyci-tyci rzecz jasna. Ale jednak. To niestety wymaga wiele lat pracy, samozaparcia i terapii grupowych.
     My rozumiemy, Drodzy Nauczyciele, że możecie mieć gorsze dni. Rozumiemy, Drogie Nauczycielki, że menopauza to nie taka lekka sprawa. Nie dziwimy się więc, Drugie Nauczycielki, które jesteście bądź co bądź kobietami, że wchodzicie do sali trzaskając drzwiami. Też jesteście ludźmi i też macie prawo mieć własne problemy. Jesteśmy wyrozumiali, Drogie Nauczycielki, i rozumiemy, że po kłótni z mężem, zgubieniu kluczy i zbiciu swojego ulubionego kubka do kawy bardzo ciężko się nie wyżyć na przypadkowych osobach. Doskonale rozumiemy, że najlepiej się pyta przy tablicy zwijającą się z bólu dziewczynę z ostatniej ławki, której ból jest spowodowany czymś zupełnie odwrotnym do Waszej, Drogie Nauczycielki, przypadłości, i przyszła do tej szkoły tylko ze względu na sprawdzian z historii ,którego nie wiedzieć czemu nie można pisać w innym terminie. Zdajemy sobie sprawę, że nic nie poprawia humoru lepiej niż tabliczka gorzkiej czekolady i dręczenie uczniów, bo przecież miałam przejść na dietę. My się naprawdę nie dziwimy. Wszakże czy może być coś piękniejszego od zrujnowania dnia takiej liczbie osób tylko jednym zdaniem? Czy może być coś wspanialszego niż brutalnie zawistny błysk w oku, gdy uczniowie niczym pobity owce robią wszystko co im każesz? My też jesteśmy ludźmi i całkowicie rozumiemy Waszą, Drogie Nauczycielki, chęć pokazania, że jesteście ponad tymi ograniczonymi stworzeniami siedzącymi w ławkach. Rozumiemy, że czerpiecie przyjemność z patrzenia w upodlane oczy wyrażające całkowitą usłużność i nieme błaganie. I całkowicie rozumiemy drogie, że nie jesteście w stanie powstrzymać się od podyktowana kolejnych zadań.
   Rozumiemy, Drodzy Nauczyciele, że nie jesteście świętymi. Zdajemy sobie z tego sprawę, bo my też lubimy ciskać kamieniami. Rozumiemy idealnie, Drodzy Nauczyciele, Waszą chęć pokazania kto tu rządzi. To całkowicie normalne, że nie chcecie dopuścić do siebie myśli, że Wasze czasy odchodzą. Całkowicie to rozumiemy. Naprawdę. My też tacy będziemy. Rozumiemy, Drodzy Nauczyciele, że potępiacie naszą kpinę z Waszych zasad, przekonań i nie zgadzacie się na pochopne nazwanie przez nas najważniejszych wartości waszego życia przestarzałymi. I rozumiemy, Drodzy Nauczyciele, że nie zniżycie się do poziomu, żeby nam o tym powiedzieć. Rozumiemy, że milczenie i pełne pogardy spojrzenie jest zdecydowanie lepszym środkiem przekazu. A jeszcze lepszym karna kartkówka, bo ten chłopak w czwartej ławce za głośno oddycha. Rozumiemy, Drodzy Nauczyciele, że lubicie się nad nami znęcać. Lubicie pytać nas, wytykać palcami, wypominać błędy, poprawiać, krzyczeć na nas, rzucać żartami poniżej i naszej i waszej godności. Że chcecie pokazać nam życie. Życie w całej swojej brutalności i dlatego już teraz musimy mierzyć się z wami i nie tylko. Wiemy, że macie sobie za złe, że nie wykorzystaliście swojej własnej szansy życiowej i teraz mścicie się na nas mając nadzieję, że my też nie wykorzystany swojej, tracąc zapał już przy wykształceniu podstawowym.
Weźcie tylko pod uwagę, Drodzy Nauczyciele, że my też kiedyś będziemy dorośli. Że to my będziemy tworzyć przyszły świat i że to od nas zależy czy się dogadamy, urządzimy i nam, i wam piekło na Ziemi. I zastanówcie się, Drodzy Nauczyciele, czy naprawdę chcecie żebyśmy wyrośli na takich jak Wy.
  Z wyrazami szacunku i nieskończonego uznania - Wasi uczniowie

piątek, 16 września 2016

O zawsze tych samych przemyśleniach początku roku

Czuję się jak wróg,
jak niegodny przeciwnik.
Gdy przekroczę próg
zwalę na siebie znów
te spojrzenie co przekraczają licznik,
choć osądzać mnie może tylko Bóg.

Znowu klasa
i znowu cała szkoła.
Liczy się kasa,
a potem sama wiesz.
Skoro cię wziąć zdążyli za matoła
życie kozła ofiarnego trzeba znieść.

ref.:Nie chcę żyć w społeczności szkolnej,
gdzie każdy każdemu jest wróg
Nie chcę żyć w rzeczywistości podłej,
gdy chamstwo i rozpacz zwala z nóg

Kiedy siedzisz
ławkę masz przed oczyma
i plecy brata,
co jest tu razem z tobą.
Lecz nie zmylą cię takie piękne słowa; będziesz lepszy- zahaczy cię nogą

Gdy dasz zeszyt
 na zadane ci pytanie
Jak głupia owca z pochylonym czołem
Gdy w służebności swej zasłabniesz
dorwą i nazwą jeszcze kujonem.

ref.:Nie chcę żyć w społeczności szkolnej
gdzie każdy każdemu jest wróg
Nie chcę żyć w rzeczywistości podłej
gdy chamstwo i rozpacz zwala z nóg

Napisać sprawdzian,
a potem też maturę
i znów do muru przygwożdżą cię;
pisz albo nie pisz;
jak piszesz jesteś dureń,
a jeśli nie, to jeszcze gorsza rzecz.

ref.: Nie chcę żyć w społeczności szkolnej, gdzie każdy każdemu jest wróg
Nie chcę żyć w rzeczywistości podłej
gdy chamstwo i rozpaczy zwala z nóg. ×2


***

Rok zaczął się spokojnie. Bagatela dwa zaległe sprawdziany i parę kart A4 zadań. Luz jednym słowem i sielanka. I koledzy w klasie mili. Już jak przywalą lewym sierpowym to prawie w ogóle nie czuć. A po miesiącu ciemnienia i sinienia na zmianę już nawet rany nie widać. Rany kłute też jakoś szybciej schodzą. Jak się nawet człowiek wywali od podstawionej nogi to podłoga tak przyjemnie otula zimnem i przytulnym kurzem z okruszkami bliżej nieokreślonych substancji.
Zawsze czuję dziwną rozpacz i wewnętrzne rozdarcie przy przekraczaniu wycieraczki za drzwiami. Mijam sekretariat i toalety. I idę. Idę idę idę. I chciałabym tak iść w nieskończoność, ale wszystko musi mieć koniec. Nawet szkolne schody. Witaj klaso. Witaj klaso. Witaj.

piątek, 2 września 2016

O powiązaniach między autami, a ich kierowcami, czyli marzenia zdającej prawo jazdy

Bardzo bym chciała kupić sobie Skodę.
Bardzo bym chciała kupić taki wrak,
bo Skoda jest przecież dobrym samochodem,
kupić i poczuć klimat dawnych lat.
Bardzo bym chciała kupić sobie Skodę,
a przed jej kupnem zjeść sobie schabowe. Wyruszając w świat złapałabym na stopa
co stoi na poboczu przystojnego chłopa.

Bardzo bym chciała kupić sobie Fiata najlepiej z gratisem w postaci chwata.
Gdy Fiat by się zepsuł on z chęcią naprawi,
a jego uśmiech niejedną zbawi.
Jaki wspaniały byłby chwat i Fiat pojechalibyśmy w daleki świat.

Bardzo bym chciała kupić sobie Alfę
Romeę z Romeem ze startem nie żartem. Zajechałby skuterem pod balkonowe okno, a ja mu powiem "Wsiadaj", bo szyby wciąż mokną.
Z szumem deszczu do chóru pracowałby silnik,
a gdybyśmy utknęli on taki jest silny,
że wypchnie z kałuży Alfę Romeę
i znów zostanie moim bohaterem.

Bardzo bym chciała kupić sobie Merca
paroletniego na nowy mnie nie stać
i mechanika co z pełnego serca zatankowałem do pełna bak.
Bardzo bym chciała kupić Mercedesa gładkiego jak muszla nowego sedesa.
Blachaży by ściągał z całego osiedla,
a ja za kółkiem jak jakaś królewna.

Bardzo bym chciała znaleźć sobie chłopa,
coby po latach nie wyszedł na jełopa. Mógłby szpanować na osiedlu hulajnogą mniej z nią problemów niż z nową Skodą. Mógłby pokonywać przeszkody rowerem nie każdy musi jeździć Land roverem...

***

Pierwotnie była to piosenka. Ale że nie wróżę sobie kariery wokalistki pomysł z piosenką uległ przedawnieniu. Wątpliwy rytm pozostał.
To oto dzieuo może zostać uznane za wszystko cokolwiek chcecie. Czy to manifest kobiety niezależnej, apel blachary, przyszłe plany zdającej prawo jazdy czy po prostu wierszyk o niczym.

piątek, 26 sierpnia 2016

O embrionach, zygotach i innych takich

Ja tam nie wiem, jak wam, ale mi zawsze wciskano, że magiczne słowa to "proszę", "przepraszam" i "dziękuję". Trochę lat żyłam w błędzie, ale wreszcie przejrzałam na oczy. Magiczne słowo brzmi "aborcja".
Myślę, że niczym niezwykłym nie jest pobyt u babci. Ja tam je bardzo lubię. Wszystko jak zwykle. Ta sama kuchnia z tym samym zapachem gazu z kuchenki i ta sama skrzypiąca podłoga i takie samo niedzielne śniadanie. I takie same bułki. I taki sam akompaniament mszy z radia. Smacznego. I ten zachrypnięty bas księdza i wierni nietrafiający w rytm pieśni. I nagle kazanie o aborcji. Mniam, mniam.
Wyobraźcie sobie piknik. Cała łąka jak okiem sięgnąć wypełniona jest po brzegi szczęśliwymi ludźmi. Z jednej strony weseli sportowcy grający w siatkówkę, z drugiej feministki dyskutujące zawzięcie z hipisami o polityce, tu ksiądz śpiewa z młodzieżą grając na gitarze, tam szataniści grają w kalambury, gdzie indziej punkowiec ucina pogawędkę ze skinhedką, spokój jednym słowem i sielanka. Słoneczne popołudnie jakiegoś słonecznego dnia. I nagle tą sielankę przerywa pewien człowiek. Staje na środku polany i zaczyna wrzeszczeć: "ABORCJA ".
I szczęście pryska.
Ksiądz zaczyna tłuc katechizmem po głowie z okrzykami wojennymi na ustach przypadkowych ludzi. Na kontratak przychodzi feministka z podpalonym biustonoszem. Na to grupa moherowych bab zaczyna wyzywać szatanistów, a ci nie pozostają dłużni, rzucając wymyślonymi na poczekaniu zaklęciami. Do tego przyłaczają się gracze lol'a i minecraft'a, a gracze cs'a czując się pominięci wszczynają bójkę w innej części łąki. Egzorcysta atakuje krucyfiksem emo, a ci nie wiedząc o co chodzi atakują kolejne osoby żyletkami, z których akurat zrobili inny użytek niż golenie. Babcia toaletowa krzyczy do uciekającego mężczyzny: "Wracaj tu ty! Toaleta pięć złotych kosztuje! Co ty żeś tabliczki nie widział"? Ten natomiast biegnie nie odwracając się, ponieważ jest jedną z tych nielicznych ludzi, którzy całe zamieszanie mają w głębokim poważaniu i nie zamierzają się mieszać. Hipisi natomiast wreszcie obudzili się po drzemce i zaczęli zastanawiać, czy aby nie pomylili herbat. Reszta społeczeństwa popadła natomiast w ostrą gównoburzę i zaczęła obrzucać się podejrzanym błotem (jak na woodstocku) wraz z podejrzanymi wyzwiskami niekoniecznie oddającymi rzeczywistość.
Władza natomiast spojrzała na to z góry z lekkim roztargnieniem i machnęła ręką, licząc, że sami to załatwią.
Jeśli zaś chodzi o samego Boga, stwierdził, że skoro ludzie już zaczynają się w niego bawić, to On pchać się w to łajno nie będzie, bo i tak go nie posłuchają.
Podczas gdy na dole wojna na słowa i krzesła trwała w najlepsze, w głowach pojedynczych ludzi powoli rodziła się myśl: "O co my się w sumie kłócimy?..."


***


A teraz zamieńcie słowo "aborcja" na "związki homoseksualne", "imigranci" czy "weganizm" i zastanówcie się czy wasza gadanina cokolwiek zmienia. Nie? Tak? Więc proszę bardzo, mówcie dalej, tylko, na litość (czegokolwiek w co wierzycie) nie skaczcie sobie do gardeł. Albo i skaczcie. Resztę zrobi selekcja naturalna.

PS. Ajaaaaj i znowu tak poważnie nu nu nu. Wracaj do głupich wierszyków o Piotrkach i bezsensownych historyjek o driadach, bo cię z internetu wyrzucą.

PS2. Zachęcam do wspólnej zabawy! Zasady są bajecznie proste! Wymyślamy najbardziej drażniące hasło jakie przyjdzie nam do głowy, krzyczymy je w miejscu publicznym i zapisujemy reakcję! Opowieści prosimy wysyłać na dowolny adres, a my wymyślimy jak się z Państwem skontaktować.
Prosimy tylko dla ogólnie pojętego dobra publicznego nie krzyczeć "Allach Akbar" w zatłoczonym metrze.

Z mojej osobistej strony: wyrażajcie swoją opinię ile wlezie. Tylko niekoniecznie podrzynając komuś gardło. Szanujcie sprzątaczki, które potem będą musiały zmywać plamy krwi z podłogi. A one ciężko schodzą.


piątek, 19 sierpnia 2016

O hipsterach i warzywach

Piotrek było imię jego
A na drugie hipster miał.
Kiedy szedł do warzywnego
Każdy, gdy go widział mdlał.
Okulary miał hipsterskie
I hipsterski zarost dzierżył
Babcie straszył cichomiejskie
Dziadek znosić to nie zdzierżył.
"Zostaw babcie ty hultaju!"
- krzyknął wielce zatrapiony
"Kiedy one będą w raju
Na młodsze rozpoczniesz łowy?!"
Wielce zdumial się delikwent
Gdyż on babci nie podrywał
Chciał po prostu być uprzejmy
Pomóc przynieść jej warzywa.


***
I ja naprawdę, mimo najszczerszych chęci, nie potrafię powiedz o czym jest ten tekst. O hipsterze Piotrze. I tyle

piątek, 12 sierpnia 2016

O rutynie i podróżach bez bliżej (ani dalej) określonego celu

Wstaję znowu z rana
Głowa rozczochrana
Prawa noga, lewa noga; znowu niewyspana
Człapię więc w piżamie
Trzeba zjeść śniadanie
Kawa starczy, stygnie czajnik- nienajgorsze danie
Chodzę znów do kuchni,
Wszystkie moje smutki
topię w filiżance kawy; znowu dzień za krótki
Patrzę wciąż przez okno
Drzewa stale mokną
Świat spowalni aż do kiedy krople szybciej pomkną
Znowu nic nie robię
Znów się kurczę w sobie
Gdy myślę, że nie zostanie nic po mej osobie
A myślę bez skutku
Trochę pomalutku
Myśl dociera: czas uciekać i nie po cichutku
Wyrwać się z rutyny
Jak starczy benzyny
Pojedziemy pęd pociągu zmierzwi nam czupryny
Gdy tam dojedziemy
Tylko to co chcemy
Ziści się, choć pewnie znów się zawiedziemy


***

Bardziej niż na sensie zależało mi na rytmie, a w końcowym efekcie tekst nie ma ani tego, ani tego. Są za to wspaniałe rymy typu "siano-kolano" i "stadnina-konina". I tak, tak, wiem, że benzyna ma się nijak do pociągu, ale ciiii...
Deszcz oczywiście musiał zaistnieć choć w jednym wersie. Co ciekawe na ulice wypełzło słońce. Wychyliło niepewnie łepek z cienia i mruknęło: "Sierpień. Cholercia, znowu zaspałem". Może i spóźnione, ale ciepło powitane (Ciepło. Łapiecie?)  odważniej wypięło pierś, wprowadzając w konsternację wszystkich, którzy już zaczęli żyć myślą jesienną. Bo trzeba zaznaczyć, że myśl jesienna jest całkowicie inna od myśli letniej. Ale nie wiem niestety czym dokładnie się różni. Czymś na pewno. Może ilością liści (nie tylko palmowych) w umyśle. I we włosach.
 Co do samych podróży, to wakacje mają się ku końcowi (no musiałam nooo) i nostalgia chwyta za serce. Że by się jeszcze coś zwiedziło, gdzieś pojechało, coś zobaczyło. A tu trza panie do chleba codziennego wrócić. I nawet jak się wstaje w wakacje o tej 6:40, to nie ta sama 6:40 co w ciągu roku. Ta jest taka jakaś... dłuższa.
PS. Ostrzeżenie jak zwykle piękne, niczym moralitet: nie wystawiajcie głów przez okna pociągów, bo, po pierwsze, nie jesteście psami, a ,po drugie, to wygląda idiotycznie. Aaa no i będziecie chorzy, ale że zaraz zaczyna się szkoła, to brzmi to prawie jak zachęta.






piątek, 5 sierpnia 2016

O ludzkiej zawziętości w utrudnianiu życia i sobie, i innym

Jak to zwykle bywa w życiu nigdy nie jest się pierwszym.
 I ja także pierwsza nie byłam
bieżąc za masą tłumu.
Przede mną zasię bieżyła
Kobita postury muru.
Ona wzrokiem omiotła
Pochmurną tą okolicę
Zmierzyła też nieprzychylnie
dziewczynę o bladym licu
Powód był dość banalny
I oklepany poniekąd
Że przypuszczalnie nie miała
Więcej na wadze niż deko.
"To anoreksji skutki"- mruknęła posepnie babina
-"Kości na wierzchu ponętne
Są równie co wykładzina"
A dziewczę nic nie odrzekło
I tylko głowę spuściło
Choć zdecydowanie chętniej
Dietę by porzuciło.
Bo choć mawiają tłumy,
że piękna i seksowna
To ona się dziś czuje
Jak stara w zębie plomba.
"Anoreksja to zło!"- krzyczy społeczeństwo
I coraz bardziej im
udziela się szaleństwo.
Niechciana i gardzona,
Kiepskiej krytyce nie może się ostać
Choć przecież takie jak ona
Modelkami chcą zostać.
A kobieta-mur plecami się odwróciła
"Nie chce jeść, to niech zdycha"
rzuciła nad odchodnego.
A dziewczę się załamało:
"Nie wyjdę nigdy z tego..."

Ale jeśli ja się wypowiadam o anoreksji, to tak jakby anorektyczka wypowiadała się o otyłości, ginekolog o psychologii, życiowy nieudacznik o samospełnieniu, a pani z pobocza autostrady o polityce i aktualnej sytuacji na świecie.
Ale halo halo! Kto mi zabroni?! Nikt! To ja teraz mam głos! Ja teraz przemawiam! Nikt inny nie ma prawa mówić w tym momencie, ani podważać MOJEJ ŚWIĘTEJ OPINII. A jeśli to robi to jest skończonym [Proszę tu wkleić wszystkie niecenzuralne słowa jakie się zna] i na niczym się nie zna! Bo ja się znam! O!
Zawsze się zastanawiam kto słucha takich ludzi. Na szczęście odpowiedź przychodzi błyskawicznie: WSZYSCY! :D Cóż to za wspaniała wiadomość! Otwórzmy szampana i podyskutujmy o sprawach o których nie mamy bladego (ani nawet opalonego) pojęcia! Juhuuu! A teraz obróbmy komuś zad, wypuśćmy kilka tysięcy nieistniejących plotek i namówmy innych, żeby też kogoś obszmacili! Bo przecież nie mamy nic lepszego do roboty niż ogólne szerzenie nienawiści! Nie mamy życia ani krztyny dobrej chęci, więc zróbmy komuś bubu, bo przecież czymś się cieszyć trzeba.
Nie prawdopodobne?
No oczywiście. Dyktatorzy zeskakiwali z nieba i przy pomocy uzi zmuszali parę milionów ludzi do posłuszeństwa. Nie. Ktoś kiedyś usłyszał gadkę takiego gościa i stwierdził: "Ej facet ma gadane. WYGLĄDA, że się zna na rzeczy". A jak ten facet zaczął kazać podrzynać gardła własnym psom i przerabiać ludzi na mydło było już za późno.
"Ojeej"- pomyślicie - "Nieładnie. Jaka skrajna sytuacja". No faktycznie, skrajna. Bo to przecież było taaak dawnooo i w ogóle nie mamy z tym styczności na co dzień. W ogóle. Bo wcale stylu myślenia nie kreują nam gwiazdeczki z wykształceniem podstawowym, które zaczęły robić karierę zanim nauczyły się poprawnie wymawiać "ś" i "ć". Wcale. Wcale nie dopuszczamy do głosu osób, które nic do powiedzenia mieć teoretycznie nie powinny. "Jak too?!" - krzykniecie - "Ona ma dwa fakultety!" Super. Szkoda, że z innych kierunków. "On jest bardzo inteligentny!" Tjaaaa. Szkoda, że nie powiedział jeszcze nic konkretnego. "On  bardzo dobrze myśli!" Szkoda, że na myśleniu się skończyło i to w zupełnie innym aspekcie.
  Gorzej, jak ktoś swoim nieznastwem robi krzywdę. Nie ma to jak komuś wciskać, że płacze, BO JA TU JESTEM PSYCHOLOGIEM i nieważne, że to pot, bo się spociłaś biegnąc. JA WIEM, że to łzy. Jesteś nieczuła, niewrażliwa i nie dopuszczam innej opcji i zapraszam na terapię grupową. Ja wiem jakie masz problemy, co ci dolega i tyle moja droga, koniec tematu, spotykamy się za tydzień.
  Wybierzcie mnie na prezydenta, a obniżę podatki, naprawię ulice, otworzę nowe szkoły i zrobię co tam chcecie, nawet zagram na akordeonie, bo w sumie tylko na tym się znam, ale mam gadane i ładny uśmiech, a podpisywać się przecież każdy głupi potrafi.
  Już za tydzień przedstawię wam nową dietę i w sumie to całą dietetykę stosowaną przespałam i nie mam pojęcia co robię, ale przecież jedząc jedną kromkę chleba schudniecie, więc co za problem. Poza tym mam świetną figurę (tylko przez metabolizm bo prywatnie to żrem jak świnia) i zdrowe zęby (co z tego, że sztuczne), więc możecie mi zaufać.
   Sama już nie wiem kto jest większym idiotą. Ci, którzy zabierają głos w sprawach o których nie mają pojęcia, czy ci, którzy im tego głosu udzielają...



***


Ajajajaj... Poważnie się zrobiło. Aż czuję się winna, że zaczęłam takim se wierszykiem. Wbrew pozorom napisałam go na samym końcu i przybrał taką formę, a nie inną tylko ze względu na fakt, że komu jak komu, ale anorektyczkom zaleźć za skórę nie chciałam. Inna sprawa, że obiecałam, że będę narzekać i cynicznie podchodzić do cudu stworzenia jakim jest (czy też miała być w pierwotnym założeniu) ludzkość, a ja tu o driadach popisuję, które (z tego co mi wiadomo) do cudów stworzenia się nie zaliczają. I takim o to sposobem poczułam się winna. Tym bardziej, że żadnego słowa pocieszenia w stylu "Nie martwcie się, będzie gorzej" pod ostatnim postem zmagań z nie-najadą nie zostawiłam. A obiecałam, że się poprawię. No i ta gramatyka... ajajaj do kwadratu. Naprawdę się staram ogarnąć łortografje i łinterpunkcje, ale to nie jest łatwe, zwłaszcza, że miewam sytuację, gdy potrzebuję dłuższej chwili, by rozkminić jak się pisze rzaba (czy tam żaba, jeden płaz).
Więc jak napotkacie jakieś błędy, to będę wdzięczna za uświadomienie mnie w nich:)
PS. Niestety nie wszystkie przykłady są do końca wyssane z palca. Pozdrawiam przyjaciółkę i jej opowieść o psycho-loszce wykrywającą depresję, tam gdzie jej nie ma (u której nigdy więcej się nie stawiła), oraz drugą znajomą, której początkujący dietetyk przepisał dietę, w której co drugi dzień miała mieć łososia na obiad (Ja się tam na tym kompletnie nie znam, ale wydaje mi się, że znaczenie "różnorodna dieta" nie oznacza żywienia się w 50 procentach jedną rybą. To swoją drogą nie łosoś jest uznawany za jedną z mniej zdrowych i nieźle zanieczyszczonych rodzai ryb?)
PPS. Na razie zostaję przy piątkach. Mam nadzieję, że nie winicie mnie za bardzo za brak wpisu w poniedziałek, ale zanim to dokończyłam, to było już po północy. A stwierdziłam, że skoro i tak data będzie wtorkowa, to już lepiej poczekam do piątku i przynajmniej tekst będzie bardziej dopracowany (lub też nie). Postaram się kolejnym tekstem tak nie przymulić. No chyba, że znowu poczuję przypływ irytacji. Ale to w takim razie Wasza wina, że mnie irytujecie...
PPS. Pozdrawiam i nalegam: sprawdzajcie dane, nie wierzcie na słowo, zadawajcie pytania. Bo ignorancją i przyjmowaniem wszystkiego bez żadnych przemyśleń szkodzicie tylko ... sobie.

piątek, 29 lipca 2016

O tym, czemu się nie wdawać w dyskusję z osobami, które mają więcej łusek niż dobrych chęci


Jakimś cudem driada nie zareagowała na ten komentarz. Zacisnęła zęby.
- Jak ostatni raz widziałam ludzi ten las nue miał jeszcze leśnika- stwierdziła lodowatym tonem
- A kiedy to było?-  Sandra spojrzała z nadzieją
- Nie wiem, ale pamiętam, że chcieli mnie wtedy spalić na stosie.
- Znam wielu takich, którzy by się z chęcią dołączyli - mruknęła Ada.
- To musiało być dawno...- Sandra jakby trochę pobladła
- Oj nie.. Nie sądzę... - driada przybrała zamyślony wyraz twarzy (czy raczej pyska) - W wodzie ciężko wyczuć upływ czasu
-Zwłaszcza w takiej brudnej- skrzywiła się Ada
- ...Ale z tego co mówią drzewa jakieś dwa tygodnie - dokończyła nimfa
  Po tej informacji zbledli wszyscy. Sandra oparła się o drzewo, bo jakoś wydało jej się , że ziemia się stała bardziej ruchliwa niż zwykle. Kamil zawisł na wędce z głośnym wydechem, a Ada bezsilnie klapnęła na trawę. Nawet Maciek, który do tej pory gapił się na driadę jak ciele w malowane wrota, teraz cofnął się dwa kroki. Było to wskazane, biorąc pod uwagę fakt, że prawie już stał w wodzie. Tylko Klaudia pozostała w swojej pozycji. Zadarła głowę i obserwowała konary drzew.
- Drzewa mają aby na pewno dobre poczucie czasu? Spytaj ich, który jest rok. Może wiedzą...
- Oh, tutaj nie ma żadnego konkretnego roku- odpowiedziała nie-najada wzruszając ramionami.- Te drzewa są wieczne. Były tu od zawsze. Tak jak ja. Ludzie mają bardzo dziwne pojęcie świata. A czasu? Wariactwo. Kolejny dowód na to, że jesteście szurnięci. Po co liczyć czas, kiedy nie macie go prawie w ogóle? Nie żyjecie zbyt długo. Zwłaszcza po trafieniu tutaj. Zwłaszcza po próbie spalenia mnie na stosie.
 Klaudia głośno przełknęła ślinę. Nie wiedziała, czym się żywią driady, ale obawiała się, że do konsumowania glonów kły nie stanowią obowiązkowego wyposażenia. Zaczynała nawet trochę współczuć tym biednym ludziom o ograniczonych umysłach, dla których najlepszą zabawą było wieszanie i palenie się nawzajem, a gdy wreszcie trafiają na coś, co może choć uchodzić za czarownicę (a przynajmniej wystarczająco nienawidzić ludzkości, żeby za nią uchodzić) zostają przerobieni na pokarm dla rybek. Nawet najwięksi przeciwnicy średniowiecza i fani stworzeń wodnych powinni uznać tą sytuację za średnio pocieszającą. Dla niej ona była niepocieszająca tym bardziej, że stała oko w oko z czymś, czego hobby bardziej od szydełkowania przypomina rozrywanie ciał śmiertelników. Co gorsza uważa ich za nie bardziej pożytecznych od much, chyba że są wystarczająco utyci. Wtedy nadają się jeszcze na obiad.

poniedziałek, 25 lipca 2016

O żywocie kolarzy i nie tylko



 Piękny cytat, prawda? Aż się łezka w oku kręci, ale jak dla mnie jest dość zbyt optymistyczny.
 Życie jest jak jazda na rowerze. W deszczu. Przy burzy z piorunami. O pierwszej nad ranem. I nie wystarczy poruszać się do przodu.
 Życie jest jak jazda na rowerze w deszczu po dziurawej typowo polskiej wiejsko-leśnej drodze pełnej kałuż. I o nie się właśnie rozchodzi. Nigdy nie wiesz, czy jest tak płytka, że wjedziesz w nią bez żadnych wyrzutów sumienia, zamaczając ledwo koła, czy wpakujesz się w półmetrowy rów i zagłębisz po pas w intelektualnym błotku wraz z rowerem, gdzie nawet błotniki nie pomogą.
 Masz rzecz jasna wiele opcji. To ty tu jesteś rowerzystą i ty podejmujesz decyzje. Możesz:
a) histerycznie starać się nie wpaść w zauważoną w ostatniej chwili dziurę
b) wyminąć szerokim, kulturalnym łukiem każde większe zagłębienie
c) ryzykować, wpadając w co większy rów z okrzykiem "Y.O.L.O !"
d) zatrzymywać się przed każdą kałużą, mierzyć ją i podawać dokładnej analizie jej skład (choć jest szansa, że zanim przyślą próbki z laboratorium, to zdąży wyschnąć)
e) sprzedać rower i kupić harleya mając w głębokim poważaniu wszystkie kałuże

 Ostatni podpunkt ma również inne plusy niż bezceromanialne rozchlapywanie na boki mułu i bliżej niezidentyfikowanych substancji, bo to potrafi byle quad. Jest nim między innymi widok mdlejących panien i mężatek przy każdym mijaniu i szczera zazdrość tych, których przy przejeżdżaniu przez ķałużę przez przypadek (że niby) obryzgałeś. Świetnie? No raczej. Trzeba tylko zwrócić uwagę, że przy ewentualnym wypadku na zakręcie życia kolarzowi grozi złamanie ręki, a harleyowcowi karku. Ale spokojnie, spokojnie. Nie traćmy głowy (dosłownie). Przecież nikt nikomu nie każe na pierwszym lepszym zakręcie wjeżdżać w drzewo, a gdy jest trochę pod górkę... cóż.... walenie głową w pobliski kamień na niewiele się zda.
 Możesz też oczywiście wyrzucić te wszystkie graty i kupić kabrioleta, ale wtedy raczej leśne czy uroczo polne dziurawe drogi przestaną cię dotyczyć. Możesz także sprzedać kabrioleta i przerzucić się na rower, by spłacić kredyt we frankach, ale to już poważny temat w przeciwieństwie do głupich przemyśleń podczas pedałowania w czasie deszczu.


***

Jakoś deszczowa pogoda się mnie trzyma. Może to dlatego, że jestem jedną z osób, która uważa zapach betonu po deszczu za najpiękniejszy na świecie. Lubię te puste ulice. Tylko jakaś zabłąkana para bez parasola, która utknęła pod większym drzewem czy niedzielny biegacz, który w sumie cieszy się z tego niezapowiedzianego prysznica, bo przynajmniej potu na nim nie widać. Puste ulice, przymknięte drzwi od sklepów i przydrożne kawiarenki pełne turystów naiwnie myślących, że zdąży przestać padać, nim wydadzą wszystkie oszczędności na kawy i herbaty. Czasem trafią się jacyś przezorni zawsze ubezpieczeni z kurtkami przeciwdeszczowymi, ale to tak rzadki widok, jak dobry kurs w kantorach.

PS. Kolejny post w piątek (o ile internet znowu się na mnie nie wypnie)
PS2. Z mojej osobistej strony: jak widzicie rowerzystów to nie zajmujcie całej ścieżki, zmuszając go do wjechania w największe błoto, DOBRZE?!

piątek, 22 lipca 2016

O deszczach niespokojnych

Podkrążone oczy?
W piżamie do czwartej
Tańczenie do nocy
To śmiechu jest warte
Jak życie ci mija
Ty w starych bamboszach
Pan w radio nawija
Na miasto w kaloszach
Bo pada, choć lato
Parasolka w ręce
Co poradzisz na to?
Uciekasz na prędce
Pod jakąś chałupę
Powiedział Bóg szach-mat
Masz już mokrą dupę
Sorry, taki klimat


***

Tak mniej więcej się czuję, gdy gniję w domu w czasie wakacji słuchając radia dla emerytów, a gdy wreszcie zwlokę swe zwłoki z łóżka i pójdę w świat (albo po prostu do ludzi na miasto żeby całkowicie nie zdziczeć) zaczyna padać. Mam wtedy przykre wrażenie, że Stwórca nawet nie próbuje powstrzymać chichotu. Mam nadzieję, że to chichot, a nie szyderczy śmiech.
PS. Sorry taki klimat. Czy w klimat też się wlicza występowanie wi-fi? Jeśli nie, to i tak sorry. To tylko jeden dzień spóźnienia...
PS2. Sprzedam opla. Kupię kalosze.

poniedziałek, 18 lipca 2016

O łowieniu w miejscach niedozwolonych

Jednorodna tafla jeziora nagle zafalowała. Z wody najpierw wynurzyła się głowa, potem tułów, a na końcu cała reszta. Jakiś metr od nich zanurzona po kostki w wodzie stała kobieta. Miała bladą skórę, czarne, gęste włosy opadające falami do bioder i ostre, prawie męskie rysy twarzy. Ciemne, w kolorze toni wodnej oczy patrzyły bystro na ludzi przed nią, co Klaudii niebezpiecznie skojarzyło się z obserwowaniem ofiary przez dziką zwierzynę. Kobieta była niezaprzeczalnie piękna nawet mimo łusek wystających tu i ówdzie ze skóry i małych płetw w okolicy nadgarstków i kostek. Była tak kobieca, że człowiek mógł nawet pominąć skrzela na szyi i lekko zielonkawy odcień skóry. I śmierdziała glonami.
 Jakby instynktownie cała piątka cofnęła się.
- Tutaj się nie łowi- powiedziała ociekająca wodą istota z pewnym rozdrażnieniem wyjmując haczyk zaplątany we włosy. Jej głos był niski i miękki. Można by go nawet uznać za zmysłowy, gdyby nie pogłos na końcu każdego słowa nieprzyjemnie kojarzący się z piskiem delfina uwięzionego w sieci.
- Syrena?- cicho mruknął do przyjaciół Kamil, ostrożnie zwijając wędkę.
- No co ty deklu!- Ada popukała się w czoło- Syreny mają ogon! Ta tutaj to..
- Jestem driadą - istota wyglądała, jakby była z tego dumna.
- A nie najadą..? - cicho zwróciła uwagę Sandra powodując nagłe poczerwienienie istoty
- Jestem driadą, okej?! - zaczęła krzyczeć, plując naokoło glonowatą wodą i ukazując rybie zęby. - Czemu ludzie mnie zawsze klasyfikują swoimi bajkami?! Chyba wiem czym jestem!!! Wy ludzie lubicie myśleć, że się na wszystkim znacie, atak naprawdę... - dalsze słowa zamieniły się w pisk. Driada z każdym słowem jakby zwiększała częstotliwość dźwięku, aż po chwili jej głos przestał być typowym alarmem przy wyjściu w sieciówkach, a zaczął nikomu nie znanym systemem echolokacji.
- Taak...  Z pewnością nie jesteś syreną - powoli stwierdziła Ada gdy cała piątka odetkała sobie uszy, a nie-najada powracała do swojego dawnego koloru. - One mają ładny głos. I potrafią śpiewać. - W tym momencie Ada nie zdawała sobie sprawy z wielu rzeczy, ale jedną wiedziała aż za dobrze: usłyszenie śpiewu tej driady kim czy czymkolwiek by nie była, było ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę.
 Ta jednak najwyraźniej nie miała zamiaru śpiewać. Wyprostowała się, a z jej gardła wydostał się szyderczy śmiech
- Syreny - prychnęła - Nigdy nie zrozumiem, czemu ludzie tak ślepo się nimi zachwycają. Wy myślicie, że mają piękny głos, ale ich śpiew jest bezmyślny jak cykanie świerszcza. Praktycznie niczym się nie różnią od ryb głębinowych- to ten sam gatunek. U nich za światełko robi śpiew, za małe rybki- marynarze. To w sumie świetne podsumowanie całej ludzkości: Uważają się za panów świata, a zostają przechytrzeni przez istotę o mózgu wielkości komara.
- Tylko faceci - mruknęła Ada
- Tak dobrze znasz niby ludzkość? - Sandra skrzyżowała ramiona na piersi.
- Oczywiście- driada uśmiechnęła się w złośliwym uśmiechu odsłaniając brudne kły piranii (a może  zwykłego sandacza) - Nie jesteście pierwszymi, którzy próbowali tu łowić
- Oni pewnie też nic nie złowili - Kamil ponuro spojrzał na swoją prowizoryczną wędkę.
- W tym stawie w ogóle jest mało ryb - stwierdziła Klaudia zerkając w toń wody- O ile w ogóle są. Musisz to zarybić bo ci ekosystem padnie. Poproś jakiegoś leśnika czy kogoś- zerknęła na nie-najadę - Nagiej kobiecie o zębach pirani się nie odmawia
 Klaudia dość szybko przekonała się, że nie tylko się nie odmawia, ale też nie wypomina rybiego uzębienia. Zwłaszcza, gdy ów kobieta wie, jak się takowym posługiwać.




***

Byłam właśnie zajęta nicnierobieniem, gdy mój wzrok powędrował na półkę w pokoju. Patrzę na regał- Parandowski, zerkam na nocny stolik- Sapkowski, wodzę wzrokiem po zakurzonej półce- Pratchett. I stwierdzam: tak tego zostawić nie można. Biorę się w sobie, zmuszam do pracy leniwie lewitujące w wolnej przestrzeni resztki rozumu i piszę. Czytam i się załamuję. Przepisuję na komputer. Nie wszystko, bo mam wrażenie, że zaraz mi palce od stukania w klawiaturę odpadną. Czekam. I jak sądzę trochę mi to zajmie.
PS. To nie jest całość, no ale mówię (znaczy piszę), że nie wiem jak się przyjmie i czy w ogóle. Druga część EWENTUALNIE za tydzień. Chyba, że się wcześniej załamię i zmienię pomysł i zamiar całkowicie.
PPS. W czwartek post normalnie, chyba że nie.
 Z mojej osobistej strony: uważajcie, gdzie łowicie.

czwartek, 14 lipca 2016

O starych notatkach i samoocenie

Ach Romeo, Romeo
Czemuż to Cię pogięło?
Fajnych lasek pół Wenecji
Zabity dla jednej kiepskiej.
Wpierw Rozalia potem Julia
Może była to abulia?
Truciznę dziarsko wypijał
Może być z tego kryminał...
Strzelił sobie samobója
Chyba ktoś go zrobił w ch***...


  Wierszyk poczyniony dość dawno, a dnia dzisiejszego odnaleziony w zakamarkach szuflady. Słabe to, głupie i strasznie infantylne, ale jakieś takie swojskie. Pasujące do  ostatnich dwóch neuronów leniwie poruszających się w moim mózgu co mi zostały po roku szkolnym. Kiedyś myślałam, że źle piszę przez zmęczenie materiałem w szkole i bierne powtarzanie dni. Teraz to widzę dobrze jak nigdy: piszę źle po prostu. Tak mam. Jedni potrafią tańczyć, inni pisać, inni gotować, inni malować, a inni po prostu nie potrafią nic. No co ja poradzę. Tak się zdarza. Jako dumny przedstawiciel ostatniej grupy czuję pewnego rodzaju bunt rodzący się we mnie: "Że co?! Że oni mogą, a ja nie?! To ja im pokażę!" Oczywiście próby pokazania nie kończą się zazwyczaj najlepiej (co zresztą widać). Rozpaczliwe usiłowanie napisania czegoś dobrego zakończyło się historyczną wręcz klęską. No dobrze. Sami tego chcieliście. Skoro tak, to proszę bardzo. Będę pisać źle. Ale będę pisać dobrze źle. Nawet bardzo dobrze. Zostanę główną twórczynią piosenek disco-polo. Będę pisać o błyszczących lakierach samochodowych, motylkach na łące i fajnych laskach na dyskotece. A co! Tylko mi nie mówcie, że nikt wielki tak nie zaczynał. Bo przecież zaczynali. A ten, ten , no jak mu tam? No ten...  No wiecie przecież o kogo chodzi...

***

   Po upiciu się szczęściem ze względu na koniec roku wreszcie doszłam do stanu względnej jasności umysłu. Nie większej niż zwykle. Wakacje witam od głupiego wierszyka i krótkich przemyśleń na temat swojej godnej współczucia twórczości. Ale nie ma tego złego. Poprawię się. Kiedyś. Może.
PS. Obiecywałam, że odpokutuję to i planuję to zrobić. Jeśli nic nie ulegnie zmianie, następny post trochę dłuższy "zawiśnie" na tablicy w poniedziałek.


środa, 22 czerwca 2016

O zakończeniach i czerwonych paskach

Cisną za małe mundury
Pot wyłazi ze skóry
Na twarzach skupienie rozmyte
Włosy dopiero co myte
Elastyczne, szare rajstopy
Uciskane przez buty stopy
Wyraz zniechęcenia nauką
Uczniowie trzymają się kupą
Mieszcząc się w rogu sali
Czują się tacy mali
Nauczycielki w obcasach jak damy
Bladzi rodzice w kolorze ściany
Wszyscy znudzeni jak jeden mąż
A tu trzeba siedzieć wciąż
Gala się zaraz zaczyna
A młodzież jak dzika zwierzyna
Uciec chce nad morze
Może to i pomoże
Brakuje jej powietrza
"W D***E MAMY ŚWIADECTWA!"



***
Co roku to samo. Według mnie to na swój sposób piękne. Te same podziękowania tych samych nauczycieli i wiersz wyrecytowany przez pucołowatą dziewczynkę z przyklejoną do pleców  koszulką z kołnierzykiem. I przemowa dyrektora/dyrektorki/ciała pedagogicznego. I piosenka-najlepiej Grechuty. I świadectwa. I kwiaty. I możecie wszyscy iść do domu.
Jeśli ktoś bardzo wytęży słuch, może usłyszeć wszechobecny oddech ulgi. Prawie wszechobecny. Ulgi nie czuje tylko wuefista, który jak zwykle zajął się organizacją i teraz musi składać nagłośnienie.
PS. Serio je lubię. To zaskakujące ile ciekawych rzeczy jest w stanie człowiek wymyślić jak mu się nudzi.
PS2. Będę, myślę, tyle świętować zakończenie szkoły, że do stanu pełnej trzeźwości umysłu dojdę dopiero za jakiś miesiąc, więc WPISÓW NA BLOGU TROCHĘ NIE BĘDZIE. Ale postaram się odpokutować w resztę wakacji :)

Uważajcie na komary i niespodziewane miłości i nie skaczcie nagłówkę i pamiętajcie o kremiedoopalaniazfiltrem i rozglądajciesięprzyprzejściunapasy i nościeokularyprzeciwsłoneczne inienurkujciewmiejscuniedozwolonymiróbciezdjęciabowartoizawiązujcieznajomosci aniesiedźciecałyczasprzykomputerzeiblablablabla I BAWCIE SIĘ DOBRZE
a no i śledźcie bloga ;)


czwartek, 16 czerwca 2016

O efektach pracy nad przeponą

Jaki jest najgłośniejszy krzyk świata?
Może to krzyk cierpienia,
Uczucie rozerwanej na strzępy świadomości
Może to krzyk bólu
Pustego serca po stracie,
Które jest znacznie gorsze
Od nieposiadania go wcale
Może to krzyk smutku
Przeświadczenia, że już gorzej nie będzie
Krzyk złości
Na nieszczęście
Krzyk niezgody
Na los
Bo Boga przecież nie oskarżysz
Krzyk radości
Wyrwany gdzieś z płuc
Mimowolnie
Krzyk uciekającej pewności siebie
Krzyk strachu,
Który rodzi się gdzieś pod gardłem
Krzyk bez powodu
Ulatujący ze środka żołądka.
Nie wiem.
Jedno jest pewne.
To milczenie
było najgłośniejszym krzykiem


***

Ostatnio w okół mnie taka cisza, że jedynym ratunkiem jest krzyk. To się wydzieram wewnętrznie. Wydzieram i rozdzieram. A w przerwach między wydzieraniem i rozdzieraniem rzygam. Przepraszam, wymiotuję. Rzygać to można literaturą piękną. Człowiek harował cały rok to nie miał kiedy być chorym. Zaraz wakacje to można straty nadrobić :') Z serii "moje rady": Krzyczcie. Serio. Drzyjcie się ile wlezie. Łatwiej Wam będzie się uporać z cichą egzystencją. Tylko uwaga na gardła! Nie dajmy zarobić aptekom. Nie bierzcie ze mnie przykladu i trzymajcie się w zdrowiu do końca roku szkolnego. Jeszcze tylko chwila. Nooo chyba że pracujecie. Ale w takim razie radzę przestać siedzieć na głupich blogach i zająć się poważnym życiem.
PS. To taki żarcik...  Nikt Was nie wygania...serio...
PS2. I serio nie bierzcie ze mnie przykładu

czwartek, 9 czerwca 2016

O miłości co się rodzi wraz z ugryzieniem komara

Nie wiadomo czemu nazwana została wakacyjną, skoro równie dobrze co w maju może złapać w grudniu. Zazwyczaj jednak przypada na okres wakacyjny. Chyba z braku lepszego zajęcia, nudy i ogólnego zniechęcenia środowiskiem;
" - Ale nudnoooo
-  Noooo
-  Chodźmy się całować. Lol
-  No okej. Lol
-  Lol.  "
 Wygląda raczej niepoważnie i żałośnie. Ale spokojnie, spokojnie. Nie naskakujmy od razu. To przecież lato, 40° w cieniu, woda wrze, człowiek ma wrażenie, że całe jeziora buzują, choć takie duże, a co tu mówić o takich mikroskopijnych hormonach...
 Oczywiście. Można zwalić wszystko na Bogu winne hormony, albo po prostu przyjąć to wszystko na klatę;
"No okej. Jesteśmy głupi. Co dalej?  Zaraz...  jak on się w ogóle nazywał?"
I właśnie za to ludzie kochają wakacyjną miłość. Że nic nie ma dalej. W ogóle nic nie ma. Nie ma motyli w brzuchu, plątania się języka, dreszczy przy złapaniu wspólnego spojrzenia. Podejrzewam, że to przez okoliczności. Od ciepła motylkom skrzydełka się skleiły, jak język się plącze, to znaczy, że udar cieplny i karetkę trzeba wzywać, a wspólnego spojrzenia się nie złapie, bo i jak, przy okularach przeciwsłonecznych? Potem zresztą też nic nie ma. Numer telefonu zapisany na pocztowce gubisz po tygodniu, a nazwiska, żeby znaleźć na Facebooku, i tak nie pamiętasz. Jeżeli po 9 miesiącach stan domowników rodziny dziewczyny nie ulegnie zmianie, nie masz nawet co liczyć na kartkę na Boże Narodzenie.

***

Dziś trochę krzywym okiem o jakże prehistorycznym uczuciu. Już każdy wakacje czuje, więc staram wpasować się w klimat i poczuć morską bryzę
 Z mojej strony tylko jedna prośba: zabezpieczajcie się !
... przed słońcem filtrem uv rzecz jasna


czwartek, 2 czerwca 2016

O tłamszeniu w sobie tego i tamtego

Nawet jeśli to zdanie miało zaważyć na losach historii
Zostało zdławione w środku
Niewypuszczone przez zaciśnięte zęby
Ciekawe ile przemów zmienilo historię wszechświata
Przez nawracającą chrypkę.
To jest nieustająco smutne
Świadomość, że najlepsze karty ludzkości
Są mówione własnym wnętrznościom i giną
W sokach żołądkowych.
Dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy wiedzą, co chcesz powiedzieć
Bez kolonoskopii

Uczucia tłamaszone w środku
Kiedyś ujrzą światło dzienne
Możesz tylko obstawiać
Którą wyjdą stroną


***
Mini hołd z mojej strony wszystkim przemowom, które są ćwiczone dniami i tygodniami, by w szczytowym momencie zostać skrócone do niewyraźnego pomruku zgody. Wiesz co chcesz powiedzieć i nagle patrzysz drugiemu człowiekowi w oczy -czy jeszcze lepiej- patrzysz w oczy całej sali... i nagle czujesz suchość w ustach, a pomysł powiedzenia na głos tego, co sądzisz, nie wydaje się już taki wspaniały...

Z mojej strony tylko jedna mała prośba: Pamiętajcie o prawidłowym nawodnieniu.
I żeby wypluć na czas gumę do żucia.

PS. Wybaczcie ostatni brak wpisu ale aktualnie latam z wywieszonym jęzorem. Cud jak dożyję wakacjii. Postaram się na jakiś czas zostać przy czwartkach. Zobaczymy co z tego wyjdzie...

czwartek, 19 maja 2016

O bitwie o ławki i paniach na smyczy

Kończę dzień jak zwykle z podkrążonymi ze zmęczenia oczami, napuchniętymi od tego całego unoszącego się w powietrzu cholerstwa. Alergicy to grupa ludzi, na których los mści się za całe zło tego świata. Na kimś przecież musi. Wpadam nieżywa do domu, a potem do pokoju,  do biurka. Chwytam najbliższy długopis i smaruję coś na kartce papieru. Potem zgniatam ją w dłoni i z impetem rzucam do kosza. Nie trafiam. Jak zwykle. Patrzę na kalendarz. Dopiero zaczęła się wiosna, a ja już mam ochotę wybić połowę populacji gołymi rękoma. Zdarza się. Że niby. Że niby wiosna. Że niby ciepło. Że niby radośnie. Że niby miłość w powietrzu. Ja jak póki co czuję w powietrzu tylko pyłki, a na ławkach zamiast zakochanych par widzę ślady obiadu gołębi. Pod stopami? Miast koniczyn i pierwiosnków pozostałości przykrego przykładu, że układ pokarmowy ma jednak koniec. Nawet u psów wystawowych czesanych przez więcej fryzjerów niż moje włosy widziały w całym życiu. Pogoda? Deszczowa, ale niekoniecznie. Słoneczna, ale jednak nie. Wychodzisz z domu przy -5°C w kurtce z krótkimi spodenkami w plecaku lub przy 40° w letniej sukience mając pod ręką spodnie narciarskie. Na ulicach pojawiają się nagminne objawy pospolitego ruszenia biegaczy i rowerowców, którzy mają więcej elektroniki niż dobrej woli oraz paniusie przyczepione smyczą do czworonogów. Jednym słowem: wiosna pełną gębą. I jak tu jej nie niekochać?

***
O wiosennej irytacji słów kilka. Trochę może późno, ale jak prawdziwie. Dzisiejsza rada: Patrzeć pod nogi moi drodzy! I szybko zaklepywać ławki !!!
PS. Dzisiaj czwartek bo tak wyszło

piątek, 13 maja 2016

O pospolitym ruszeniu sprzed telewizora

Dzisiaj się trochę wyżalę. Ostatnio coraz częściej wszędzie słyszę: "Jeszcze tylko 43 dni do wakacji i twojej wymarzonej wakacyjnej figury!", "Zacznij ćwiczyć!", "Zrzuć na wadze!" (tjaaa chyba wagę... z szóstego piętra), "Jedz zdrowo!", "Albo najlepiej wcale nie jedz!", "Więcej ruchu!" Bla bla bla bla... ehhhh

Treningi, ćwiczenia i inne zboczenia
A mnie powoli tu krew zalewa
Żal mi was ludzie - muszę to przyznać
I spojrzeć na to przez krzywy pryzmat
Straszno mi, smutno i jakoś mało,
Że wam się w dupkach poprzewracało
"Chcę schudnąć" łkała z popcornem w ręce
Dzisiaj się głodzi, by spalić na prędce
Te wszystkie słodycze, co wpitalała
W zimie, gdy sport nie powiem gdzie miała.
Modelki, blogerki krzyczą, drąc japę:
"Jeżeli podjadasz, ktoś cię przyłapie!"
Ci wszyscy, co zawsze przed telewizorem
Idą i biegną po lesie z honorem
Potem zawały, anemie, omdlenia
A ja się pytam: Na co ta chemia
Co w superdietach, wegańskich barach
Na mózg rzuciła się społeczeństwu
Chcąc schudnąć w udach, łydkch i barach
Się wykańczają... Istne szaleństwo

***
Z mojej osobistej strony tylko jeden apel:
"BŁAGAM nie mdlejcie na ludzi w autobusie" ...tylko żeby potem nie było, że nie ostrzegałam

piątek, 6 maja 2016

O nauce latania i ludzkiej znieczulicy

Dlaczego tam stoi?
Może z nagłej oczywistości beznadzieji
Przeświadczenia o braku pewności
Trampki zaczepione o beton
Może z miłości do nienawiści
I nienawiści do miłości
Przesuwając ciężar ciała do tyłu
Może z chęci schowania twarzy w kołnierz
Wciśnięcia w kąt
Wpasowania w tłum
Do przodu
Może wcale tak nie jest
Do tyłu
Może ktoś zauważył
Zapyta
Ale nie dzisiaj
Nie jutro
Do przodu
Może już wbiega  po schodach
Stawiając ciężkie kroki na metalowych stopniach
Do tyłu
Przeskakując po dwa schodki naraz
Z trzaskiem otwierając drzwi
Do przodu
Na dach
Aby zobaczyć
Do tyłu
Skok

***
No tak trochę inaczej, ale chciałam spróbować. Nie tylko wewnętrzna potrzeba, ale także ciekawość reakcji. Cóż... Jak mam zostać zlinczowana za ten tekst to czekam, a jak nie, to może nawet będę mieć okazję dodać kiedyś kolejny.
Pozdrawiam i pamiętajcie o zamykaniu drzwi na wejścia na dachy

piątek, 22 kwietnia 2016

O wierceniu się przez sen

Wstałam z łóżka lewą nogą. Z przerażeniem zauważyłam, że czynię tak codzień. "Tak być nie może!"- wykrzyknęłam i przy porannym myciu zębów postanowiłam opracować nową strategię. Po pierwsze: czemu wstaję lewą nogą? Zawsze budzę się na prawym boku, czyli naturalnie wykręcając się na podłogę następuję nogą przeciwną. Zasypiam natomiast na lewym boku - przodem do ściany. W nocy w niewyjaśniony sposób robię obrót o 180° i ta-daa - ląduję niewłaściwą nogą na dywanie. Mogłabym spróbować zasypiać na  drugim boku. Wtedy jednak nie mogę zagwarantować, że będę wyspana, ani że w ogóle zasnę. Po obudzeniu za to będę lądować przodem do ściany, a obudzenie się na farbie malarskiej nigdy nie jest miłe. No i trzeba się wygrzebać z łóżka.  Mogę ostatecznie sprawdzać nogę przed wstaniem. Ale przecież to byłoby zbyt proste. Tym bardziej, że kolejność postawienia nóg na podłodze nie ma żadnego znaczenia. Ale nie będę mówić tego głośno, bo jeszcze ludzie się dowiedzą, że mają wpływ nie tylko na drobne rzeczy, jak humor z rana, ale całe swoje życie, więc ciiiii....

piątek, 8 kwietnia 2016

Witam Was wszystkich bardzo serdecznie; Was, którzy dla zabicia czasu dotarliście na koniec internetu, Was, którzy z braku lepszego zajęcia krążycie w odmętach absurdalnych memów i teorii spiskowych, Was, którzy poszukujecie sęsu rzycia  (serio?! w inernecie?!), Was, którzy już dawno straciliście ten sens, oraz wreszcie Was, przypadkowych przechodniów z otwartymi sercami (ale tylko do połowy!).
Na tym oto blogu nie znajdziecie nic ciekawego. Bardzo mi przykro. Jest to tylko zbitek bezsensowności mojego mózgu. Posty będą nudne, wstawiane niereguralnie z masą błędów ortograficznych i przesadnym cynizmem. Wątpię, żeby spodobało się to komukolwiek, ale cóż; zostajecie na własną odpowiedzialność. Miłego czytania i kąpania się w moich zwojach mózgowych. Tylko żeby nie było, że nie ostrzegałam!
                                                                                                                        podpisano: ja, czyli ja