piątek, 29 lipca 2016

O tym, czemu się nie wdawać w dyskusję z osobami, które mają więcej łusek niż dobrych chęci


Jakimś cudem driada nie zareagowała na ten komentarz. Zacisnęła zęby.
- Jak ostatni raz widziałam ludzi ten las nue miał jeszcze leśnika- stwierdziła lodowatym tonem
- A kiedy to było?-  Sandra spojrzała z nadzieją
- Nie wiem, ale pamiętam, że chcieli mnie wtedy spalić na stosie.
- Znam wielu takich, którzy by się z chęcią dołączyli - mruknęła Ada.
- To musiało być dawno...- Sandra jakby trochę pobladła
- Oj nie.. Nie sądzę... - driada przybrała zamyślony wyraz twarzy (czy raczej pyska) - W wodzie ciężko wyczuć upływ czasu
-Zwłaszcza w takiej brudnej- skrzywiła się Ada
- ...Ale z tego co mówią drzewa jakieś dwa tygodnie - dokończyła nimfa
  Po tej informacji zbledli wszyscy. Sandra oparła się o drzewo, bo jakoś wydało jej się , że ziemia się stała bardziej ruchliwa niż zwykle. Kamil zawisł na wędce z głośnym wydechem, a Ada bezsilnie klapnęła na trawę. Nawet Maciek, który do tej pory gapił się na driadę jak ciele w malowane wrota, teraz cofnął się dwa kroki. Było to wskazane, biorąc pod uwagę fakt, że prawie już stał w wodzie. Tylko Klaudia pozostała w swojej pozycji. Zadarła głowę i obserwowała konary drzew.
- Drzewa mają aby na pewno dobre poczucie czasu? Spytaj ich, który jest rok. Może wiedzą...
- Oh, tutaj nie ma żadnego konkretnego roku- odpowiedziała nie-najada wzruszając ramionami.- Te drzewa są wieczne. Były tu od zawsze. Tak jak ja. Ludzie mają bardzo dziwne pojęcie świata. A czasu? Wariactwo. Kolejny dowód na to, że jesteście szurnięci. Po co liczyć czas, kiedy nie macie go prawie w ogóle? Nie żyjecie zbyt długo. Zwłaszcza po trafieniu tutaj. Zwłaszcza po próbie spalenia mnie na stosie.
 Klaudia głośno przełknęła ślinę. Nie wiedziała, czym się żywią driady, ale obawiała się, że do konsumowania glonów kły nie stanowią obowiązkowego wyposażenia. Zaczynała nawet trochę współczuć tym biednym ludziom o ograniczonych umysłach, dla których najlepszą zabawą było wieszanie i palenie się nawzajem, a gdy wreszcie trafiają na coś, co może choć uchodzić za czarownicę (a przynajmniej wystarczająco nienawidzić ludzkości, żeby za nią uchodzić) zostają przerobieni na pokarm dla rybek. Nawet najwięksi przeciwnicy średniowiecza i fani stworzeń wodnych powinni uznać tą sytuację za średnio pocieszającą. Dla niej ona była niepocieszająca tym bardziej, że stała oko w oko z czymś, czego hobby bardziej od szydełkowania przypomina rozrywanie ciał śmiertelników. Co gorsza uważa ich za nie bardziej pożytecznych od much, chyba że są wystarczająco utyci. Wtedy nadają się jeszcze na obiad.

poniedziałek, 25 lipca 2016

O żywocie kolarzy i nie tylko



 Piękny cytat, prawda? Aż się łezka w oku kręci, ale jak dla mnie jest dość zbyt optymistyczny.
 Życie jest jak jazda na rowerze. W deszczu. Przy burzy z piorunami. O pierwszej nad ranem. I nie wystarczy poruszać się do przodu.
 Życie jest jak jazda na rowerze w deszczu po dziurawej typowo polskiej wiejsko-leśnej drodze pełnej kałuż. I o nie się właśnie rozchodzi. Nigdy nie wiesz, czy jest tak płytka, że wjedziesz w nią bez żadnych wyrzutów sumienia, zamaczając ledwo koła, czy wpakujesz się w półmetrowy rów i zagłębisz po pas w intelektualnym błotku wraz z rowerem, gdzie nawet błotniki nie pomogą.
 Masz rzecz jasna wiele opcji. To ty tu jesteś rowerzystą i ty podejmujesz decyzje. Możesz:
a) histerycznie starać się nie wpaść w zauważoną w ostatniej chwili dziurę
b) wyminąć szerokim, kulturalnym łukiem każde większe zagłębienie
c) ryzykować, wpadając w co większy rów z okrzykiem "Y.O.L.O !"
d) zatrzymywać się przed każdą kałużą, mierzyć ją i podawać dokładnej analizie jej skład (choć jest szansa, że zanim przyślą próbki z laboratorium, to zdąży wyschnąć)
e) sprzedać rower i kupić harleya mając w głębokim poważaniu wszystkie kałuże

 Ostatni podpunkt ma również inne plusy niż bezceromanialne rozchlapywanie na boki mułu i bliżej niezidentyfikowanych substancji, bo to potrafi byle quad. Jest nim między innymi widok mdlejących panien i mężatek przy każdym mijaniu i szczera zazdrość tych, których przy przejeżdżaniu przez ķałużę przez przypadek (że niby) obryzgałeś. Świetnie? No raczej. Trzeba tylko zwrócić uwagę, że przy ewentualnym wypadku na zakręcie życia kolarzowi grozi złamanie ręki, a harleyowcowi karku. Ale spokojnie, spokojnie. Nie traćmy głowy (dosłownie). Przecież nikt nikomu nie każe na pierwszym lepszym zakręcie wjeżdżać w drzewo, a gdy jest trochę pod górkę... cóż.... walenie głową w pobliski kamień na niewiele się zda.
 Możesz też oczywiście wyrzucić te wszystkie graty i kupić kabrioleta, ale wtedy raczej leśne czy uroczo polne dziurawe drogi przestaną cię dotyczyć. Możesz także sprzedać kabrioleta i przerzucić się na rower, by spłacić kredyt we frankach, ale to już poważny temat w przeciwieństwie do głupich przemyśleń podczas pedałowania w czasie deszczu.


***

Jakoś deszczowa pogoda się mnie trzyma. Może to dlatego, że jestem jedną z osób, która uważa zapach betonu po deszczu za najpiękniejszy na świecie. Lubię te puste ulice. Tylko jakaś zabłąkana para bez parasola, która utknęła pod większym drzewem czy niedzielny biegacz, który w sumie cieszy się z tego niezapowiedzianego prysznica, bo przynajmniej potu na nim nie widać. Puste ulice, przymknięte drzwi od sklepów i przydrożne kawiarenki pełne turystów naiwnie myślących, że zdąży przestać padać, nim wydadzą wszystkie oszczędności na kawy i herbaty. Czasem trafią się jacyś przezorni zawsze ubezpieczeni z kurtkami przeciwdeszczowymi, ale to tak rzadki widok, jak dobry kurs w kantorach.

PS. Kolejny post w piątek (o ile internet znowu się na mnie nie wypnie)
PS2. Z mojej osobistej strony: jak widzicie rowerzystów to nie zajmujcie całej ścieżki, zmuszając go do wjechania w największe błoto, DOBRZE?!

piątek, 22 lipca 2016

O deszczach niespokojnych

Podkrążone oczy?
W piżamie do czwartej
Tańczenie do nocy
To śmiechu jest warte
Jak życie ci mija
Ty w starych bamboszach
Pan w radio nawija
Na miasto w kaloszach
Bo pada, choć lato
Parasolka w ręce
Co poradzisz na to?
Uciekasz na prędce
Pod jakąś chałupę
Powiedział Bóg szach-mat
Masz już mokrą dupę
Sorry, taki klimat


***

Tak mniej więcej się czuję, gdy gniję w domu w czasie wakacji słuchając radia dla emerytów, a gdy wreszcie zwlokę swe zwłoki z łóżka i pójdę w świat (albo po prostu do ludzi na miasto żeby całkowicie nie zdziczeć) zaczyna padać. Mam wtedy przykre wrażenie, że Stwórca nawet nie próbuje powstrzymać chichotu. Mam nadzieję, że to chichot, a nie szyderczy śmiech.
PS. Sorry taki klimat. Czy w klimat też się wlicza występowanie wi-fi? Jeśli nie, to i tak sorry. To tylko jeden dzień spóźnienia...
PS2. Sprzedam opla. Kupię kalosze.

poniedziałek, 18 lipca 2016

O łowieniu w miejscach niedozwolonych

Jednorodna tafla jeziora nagle zafalowała. Z wody najpierw wynurzyła się głowa, potem tułów, a na końcu cała reszta. Jakiś metr od nich zanurzona po kostki w wodzie stała kobieta. Miała bladą skórę, czarne, gęste włosy opadające falami do bioder i ostre, prawie męskie rysy twarzy. Ciemne, w kolorze toni wodnej oczy patrzyły bystro na ludzi przed nią, co Klaudii niebezpiecznie skojarzyło się z obserwowaniem ofiary przez dziką zwierzynę. Kobieta była niezaprzeczalnie piękna nawet mimo łusek wystających tu i ówdzie ze skóry i małych płetw w okolicy nadgarstków i kostek. Była tak kobieca, że człowiek mógł nawet pominąć skrzela na szyi i lekko zielonkawy odcień skóry. I śmierdziała glonami.
 Jakby instynktownie cała piątka cofnęła się.
- Tutaj się nie łowi- powiedziała ociekająca wodą istota z pewnym rozdrażnieniem wyjmując haczyk zaplątany we włosy. Jej głos był niski i miękki. Można by go nawet uznać za zmysłowy, gdyby nie pogłos na końcu każdego słowa nieprzyjemnie kojarzący się z piskiem delfina uwięzionego w sieci.
- Syrena?- cicho mruknął do przyjaciół Kamil, ostrożnie zwijając wędkę.
- No co ty deklu!- Ada popukała się w czoło- Syreny mają ogon! Ta tutaj to..
- Jestem driadą - istota wyglądała, jakby była z tego dumna.
- A nie najadą..? - cicho zwróciła uwagę Sandra powodując nagłe poczerwienienie istoty
- Jestem driadą, okej?! - zaczęła krzyczeć, plując naokoło glonowatą wodą i ukazując rybie zęby. - Czemu ludzie mnie zawsze klasyfikują swoimi bajkami?! Chyba wiem czym jestem!!! Wy ludzie lubicie myśleć, że się na wszystkim znacie, atak naprawdę... - dalsze słowa zamieniły się w pisk. Driada z każdym słowem jakby zwiększała częstotliwość dźwięku, aż po chwili jej głos przestał być typowym alarmem przy wyjściu w sieciówkach, a zaczął nikomu nie znanym systemem echolokacji.
- Taak...  Z pewnością nie jesteś syreną - powoli stwierdziła Ada gdy cała piątka odetkała sobie uszy, a nie-najada powracała do swojego dawnego koloru. - One mają ładny głos. I potrafią śpiewać. - W tym momencie Ada nie zdawała sobie sprawy z wielu rzeczy, ale jedną wiedziała aż za dobrze: usłyszenie śpiewu tej driady kim czy czymkolwiek by nie była, było ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę.
 Ta jednak najwyraźniej nie miała zamiaru śpiewać. Wyprostowała się, a z jej gardła wydostał się szyderczy śmiech
- Syreny - prychnęła - Nigdy nie zrozumiem, czemu ludzie tak ślepo się nimi zachwycają. Wy myślicie, że mają piękny głos, ale ich śpiew jest bezmyślny jak cykanie świerszcza. Praktycznie niczym się nie różnią od ryb głębinowych- to ten sam gatunek. U nich za światełko robi śpiew, za małe rybki- marynarze. To w sumie świetne podsumowanie całej ludzkości: Uważają się za panów świata, a zostają przechytrzeni przez istotę o mózgu wielkości komara.
- Tylko faceci - mruknęła Ada
- Tak dobrze znasz niby ludzkość? - Sandra skrzyżowała ramiona na piersi.
- Oczywiście- driada uśmiechnęła się w złośliwym uśmiechu odsłaniając brudne kły piranii (a może  zwykłego sandacza) - Nie jesteście pierwszymi, którzy próbowali tu łowić
- Oni pewnie też nic nie złowili - Kamil ponuro spojrzał na swoją prowizoryczną wędkę.
- W tym stawie w ogóle jest mało ryb - stwierdziła Klaudia zerkając w toń wody- O ile w ogóle są. Musisz to zarybić bo ci ekosystem padnie. Poproś jakiegoś leśnika czy kogoś- zerknęła na nie-najadę - Nagiej kobiecie o zębach pirani się nie odmawia
 Klaudia dość szybko przekonała się, że nie tylko się nie odmawia, ale też nie wypomina rybiego uzębienia. Zwłaszcza, gdy ów kobieta wie, jak się takowym posługiwać.




***

Byłam właśnie zajęta nicnierobieniem, gdy mój wzrok powędrował na półkę w pokoju. Patrzę na regał- Parandowski, zerkam na nocny stolik- Sapkowski, wodzę wzrokiem po zakurzonej półce- Pratchett. I stwierdzam: tak tego zostawić nie można. Biorę się w sobie, zmuszam do pracy leniwie lewitujące w wolnej przestrzeni resztki rozumu i piszę. Czytam i się załamuję. Przepisuję na komputer. Nie wszystko, bo mam wrażenie, że zaraz mi palce od stukania w klawiaturę odpadną. Czekam. I jak sądzę trochę mi to zajmie.
PS. To nie jest całość, no ale mówię (znaczy piszę), że nie wiem jak się przyjmie i czy w ogóle. Druga część EWENTUALNIE za tydzień. Chyba, że się wcześniej załamię i zmienię pomysł i zamiar całkowicie.
PPS. W czwartek post normalnie, chyba że nie.
 Z mojej osobistej strony: uważajcie, gdzie łowicie.

czwartek, 14 lipca 2016

O starych notatkach i samoocenie

Ach Romeo, Romeo
Czemuż to Cię pogięło?
Fajnych lasek pół Wenecji
Zabity dla jednej kiepskiej.
Wpierw Rozalia potem Julia
Może była to abulia?
Truciznę dziarsko wypijał
Może być z tego kryminał...
Strzelił sobie samobója
Chyba ktoś go zrobił w ch***...


  Wierszyk poczyniony dość dawno, a dnia dzisiejszego odnaleziony w zakamarkach szuflady. Słabe to, głupie i strasznie infantylne, ale jakieś takie swojskie. Pasujące do  ostatnich dwóch neuronów leniwie poruszających się w moim mózgu co mi zostały po roku szkolnym. Kiedyś myślałam, że źle piszę przez zmęczenie materiałem w szkole i bierne powtarzanie dni. Teraz to widzę dobrze jak nigdy: piszę źle po prostu. Tak mam. Jedni potrafią tańczyć, inni pisać, inni gotować, inni malować, a inni po prostu nie potrafią nic. No co ja poradzę. Tak się zdarza. Jako dumny przedstawiciel ostatniej grupy czuję pewnego rodzaju bunt rodzący się we mnie: "Że co?! Że oni mogą, a ja nie?! To ja im pokażę!" Oczywiście próby pokazania nie kończą się zazwyczaj najlepiej (co zresztą widać). Rozpaczliwe usiłowanie napisania czegoś dobrego zakończyło się historyczną wręcz klęską. No dobrze. Sami tego chcieliście. Skoro tak, to proszę bardzo. Będę pisać źle. Ale będę pisać dobrze źle. Nawet bardzo dobrze. Zostanę główną twórczynią piosenek disco-polo. Będę pisać o błyszczących lakierach samochodowych, motylkach na łące i fajnych laskach na dyskotece. A co! Tylko mi nie mówcie, że nikt wielki tak nie zaczynał. Bo przecież zaczynali. A ten, ten , no jak mu tam? No ten...  No wiecie przecież o kogo chodzi...

***

   Po upiciu się szczęściem ze względu na koniec roku wreszcie doszłam do stanu względnej jasności umysłu. Nie większej niż zwykle. Wakacje witam od głupiego wierszyka i krótkich przemyśleń na temat swojej godnej współczucia twórczości. Ale nie ma tego złego. Poprawię się. Kiedyś. Może.
PS. Obiecywałam, że odpokutuję to i planuję to zrobić. Jeśli nic nie ulegnie zmianie, następny post trochę dłuższy "zawiśnie" na tablicy w poniedziałek.