środa, 12 grudnia 2018

Sto lat, jeden miesiąc i jeden dzień później


Nieskończenie niepodległa? Wieczność czasami trwa tylko sekundę według Królika z "Alicji w Krainie Czarów", być może zatem nieskończoność tych obchodów trwa tak długo, jak długo nie znajdzie się kolejnego dobrze sprzedajnego święta.



 "Boję się pisać na ten temat"- ta myśl przychodzi ciężka jak słoń spadający z dziesiątego piętra prosto na mnie. "Nie chcę tego pisać" - to kolejna myśl. Szukam przyczyny. " Źle się czuję, pisząc to"- myślę w końcu, a jeszcze gorzej się czuję, kiedy zdaję sobie sprawę dlaczego tak się dzieje. Człowiek jest istotą, nielubiącą być rozdartą, niezdecydowaną, niepewną, a już zwłaszcza nienawidzi podejmować decyzji. (Tak przynajmniej słyszałam.) Ja w tym momencie natomiast dokładnie tak się czuję. Z jednej strony nie chcę pisać, bo temat za bardzo mnie przytłacza: boli, doskwiera i uwiera w tych najgłębszych okolicach duszy, których nigdy nie chce się ujawnić. Z drugiej strony nie chce mi się pisać, bo w gruncie rzeczy niewiele mnie to obchodzi. Uznaję obchody rocznicy za skomercjalizowaną, miałką imprezę dla polityków, żeby mogli się pokazać i pouśmiechać, a do tego pokazać, kto jest większym patriotą, kto stoi bardziej na baczność, kto lepiej śpiewa hymn narodowy, kto bardziej się wzruszy i dla kogo w końcu ta "naszawspaniałaupragnionakochanasilnaojczyzna"  jest   najwyższą wartością, a nie jak dla innych tu zebranych, jedynie wysoką. Postanawiam jednak pisać. Dlaczego? Być może dlatego, że zdarza mi się wzruszyć czytając Mickiewiczowskie Dziady, że uwielbiam zawiłości polskiego języka, że bliskie jest mi jedzenie na święta podwójnych zup (tych z tradycji zachodu naszego kraju, jak i wschodu), że czasem miło mi spojrzeć na godło nad tablicą i że, cholera, lubię być Polką. Chociaż nigdy się nikomu do tego nie przyznam.
Nie wiem czym jest dla mnie wolność. Moja wolność to te 5cm naokoło mojej skóry. Możliwość wyboru. Gdyby ktoś teraz spytał się mnie czy żyję w wolnej Polsce, nie wiedziałabym co odpowiedzieć. Niepodległej- odpowiedziałabym wymijająco, a wszyscy byliby zadowoleni, bo to odpowiedź bezpieczna, poprawna politycznie i dumna. Niepodległa. My jako młodzież (i ludzie zarazem, choć dla niektórych to się nie łączy) myślimy w kategoriach zerojedynkowych. Broń Boże nie dlatego że tak odczuwamy, ale dlatego, że tak nas uczą w szkole.  Niepodległość się ma lub się jej nie ma.  Ją się traci i odzyskuje. Za nią się walczy i ginie, cierpi się za nią i umiera z tęsknoty za nią, a przynajmniej szaleje, marzy się o niej. Mamy spis bohaterów narodowych- czystszych niż łza, mamy pięknie wypisaną historię martyrologii polskiej- jedyną słuszną, mamy apele na 11-tego listopada których nikomu się nie chce organizować. Na tegoroczne zdjęcia klasowe każą nam zastanowić się jak   upamiętnić setną rocznicę, ktoś proponuje ubrać się na biało-czerwono; jesteśmy zażenowani. Nasza niepodległość. Ale nikt nie mówi nam, młodzieży ani dzieciom, co się z nią robi, kiedy już się ją ma. Kiedy ma się nie tylko ją, ale też cały świat. Kiedy żyje się w globalnej wiosce i jedyne co odróżnia własny kraj od tych wszystkich innych naokoło, jest dzielenie się opłatkiem na święta z rodziną, której i tak się najczęściej nie lubi i niższy rozwój gospodarczy od Zachodu. Ciężko w takiej sytuacji o silne poczucie przywiązania. To miejsce w środku Europy nie kojarzy nam się z wolnością. My, młodzi, chcemy płacić w dolarach, jeździć szybkim metrem i zdawać międzynarodowe matury. Nie chcemy żeby ciągle nam wciskali kit o potrzebie przegranych powstań, żeby za pieniądze naszych rodziców stawiano złote pomniki komuś, kto już dawno nie żyje (albo jeszcze gorzej- nadal sprawuje władzę) zamiast ławek w parkach. My, młodzi, chcemy żyć w kraju silnym, rozwiniętym. Kraju za którym podążają inne, jest przewodnikiem, przykładem dla wszystkich , kraju w którym dumnie jest żyć i chce się żyć. Nie w kraju za który trzeba zginąć, żeby przejść do historii.  W którym wszyscy patrzą wstecz, dyskutują na temat minionych porażek i sukcesów. W którym duma narodowa bierze się z jednej czy dwóch bitew, w tym jednej rozegranej na początku piętnastego wieku. Nikt tu się nie skupia na przyszłości. Co gorsza, prawie nikt się nie skupia na teraźniejszości. Ludzie są podzieleni, zirytowani. Nie cieszą się, że tu są. Dla nas, młodych ludzi, Polska nie oznacza wolności, bo nikt nas nigdy nie nauczył, że powinna to oznaczać.
Nie rozumiem, dlaczego moja narodowość ma być dla mnie ważna. Albo nie chcę zrozumieć. Kocham ten kraj, bo w nim jest MOJA rodzina, bo wiem, że idąc do księgarni, kupię książki, które będę rozumieć. Bo mogę mówić we WŁASNYM języku, pielęgnować NASZĄ  tradycję, gotować NASZE potrawy, tańczyć poloneza i inne tańce ludowe. Zdaję sobie jednak sprawę, że mogłabym się urodzić w jakimkolwiek INNYM miejscu na ziemi, w jakimkolwiek INNYM kraju, jadłabym wtedy INNE potrawy na INNE święta, tańczyłabym tańce ludowe TAMTEGO miejsca, witałabym się z INNYMI sąsiadami i mówiła w INNYM języku. I tak samo kochałabym ten kraj. Nie kocham bowiem z jakiejś przyczyny. Bez względu na historię, na brzmienie języka, ilość kolorów na sukni do tańców narodowych czy ilość soli w ojczystym daniu, kochałabym to miejsce tak samo. Bo byłoby moje. Bo wracałabym do niego, bo byłoby obrazem mojej rodziny, moich wszystkich wspomnień, ludzi których poznałam i wpuściłam do swojego życia. Ojczyzna to obraz człowieka, część mnie samej, pojedynczy głos korzeni w zmieszanej plątaninie dźwięków. To przynależność, która nie zawsze pasuje, ale dopóki jest, ma się poczucie, że ma się dokąd wracać. To losowość do której tak się przywiązujemy, że mamy poczucie, iż nigdy inna być nie mogła. Traktujemy ją jak oczywistość, nasz przywilej. Kimś przecież trzeba być, nie można być znikąd. Mówimy "ja, mnie, mój, moje" i narzekamy. Że klimat nie taki, że za mało, albo za dużo, że znowu, albo że wcale. Czasem chcemy coś zmienić, ale częściej to nam się nie chce. Przecież nie mamy wyboru. Jesteśmy tu, gdzie zesłał nas los- dowolny punkt w dowolnej przestrzeni ta nasza ojczyzna. Ktoś zginął, ktoś się poświęcił, 346 stron podręcznika od historii, co to wnosi dla nas teraz? Jest wywalczona, niepodległa, bez wrogich sąsiadów. Mogliśmy być gdziekolwiek indziej, ale jesteśmy tutaj. Jakoś trzeba żyć, po co tam od razu się afiszować, że to nasz kraj. Przecież wiadomo, że my stąd, no bo skąd niby? Kocham ten kraj, ale nie wiem za co. Może właśnie za ten wybór. W dowolnym momencie mogę przestać w nim być, wyjechać gdziekolwiek indziej. A przecież zostaję.
Boję się pytać ludzi w moim otoczeniu  o wolność. Co tak naprawdę znaczy. Każdy kogo o to pytam, patrzy się na mnie dziwnie. Niepodleganie pod nikogo i niczego. Niesłuchanie  zasad. Posiadanie własnej drogi. Dawanie przykładu bycia nieskrępowanym w każdy możliwy sposób. Nie drążę dalej co to znaczy, spodziewam się odpowiedzi. Manifestacja wolności w postaci noszenia majtek na głowie, deptanie trawnika w parku, protestowanie, negowanie, zaprzeczanie. Na szczęście się mylę. Słuchanie co się chce, czytanie co się chce, oglądanie co się chce, jeżdżenie gdzie się chce.Taki obraz ma nasza wolność. Gdy pytam czy czują się wolni, zaprzeczają. Nie zawsze  tłumaczą dlaczego. Czasem wzruszeniem ramionami informują, że nie interesują się polityką, że im wszystko jedno. Inni się zacietrzewiają, opowiadają o powrocie do złego ustroju, o drożejących biletach PKP. Inni mielą przekleństwo w ustach i jadą na ostatni spektakl tego niepasującego władzy artysty, na który jeszcze mogą. Są też tacy, co wcale się nie odzywają; widzę tylko jak w ich oczach gaśnie światło, gdy kierują wzrok za okno i w tej pozycji zastygają na bardzo długo. Jestem świadkiem niesamowitej obserwacji: niektórzy nie chcą wolności. Niektórym wystarczy bezpieczeństwo. Sam zapewniony byt, ogrzewanie podłogowe, jedzenie w ilości wystarczającej, a jeszcze lepiej w nadmiarze, no i Internet bez ograniczeń. Nie potrzebują wyrażać swojej opinii. Nie mają własnej opinii. Dopóki nikt im nie wciska karabinu w dłoń i każe walczyć, ale nie zakładają że do tego dojdzie. Wolność to bezpieczeństwo. Dla każdego z inną granicą. Ile jest takich  zagranic?
Nie wiem co powinnam teraz zrobić. Jeszcze mam na szczęście to wspaniałe prawo bycia biernym obserwatorem wypadków. Mogę nie robić nic. Chociaż powtarzają mi co chwila, że powstańcy mieli tyle lat co ja, a nawet mniej. (Biedne,  nastoletnie dzieci, drżące w nocy ze strachu, umieszczone siłą w sytuacji wojny, wyniesione na piedestał gdy zapomniano o zapachu krwi i zaczęto lubić ofiary.) Powinnam więc coś zrobić, podjąć jakąś decyzję. Najlepiej słuszną. Matury międzynarodowej nie zdaję. Na szybkie metro nie liczę. Studia tutaj czy tam? Wyjechać i cierpieć z tęsknoty za ojczyną w powieści epistolarnej czy zostać? Czuć się wolnym czy zapominać o wolności na rzecz ograniczonego bezpieczeństwa? Stać na baczność na apelu przy hymnie. Korzystać z biblioteki i księgarni. Przygotowywać zupy na święta. Zachwycać się barwami sukienek ludowych z wielkimi halkami. A potem, gdy dostanę w ręce tę magiczną oznakę informującą, że od teraz sama płacę za swoje przewinienia, podjąć ostateczną decyzję. Czyli zostać. Bo taką możliwość daje mi wolność. A ja przecież lubię być Polką.

***

Esej napisałam na konkurs o wolności pod nazwą powieloną pięć razy przez pięć różnych organizatorów. Konkurs odwołano. Za mało nadesłanych prac. O tym że pisałam sama dla siebie dowiedziałam się już po obchodach święta, kiedy było już za późno, żeby tę pracę wysłać gdziekolwiek indziej. Bo wszędzie już dawno te wyniki ogłoszono, laureatów wywieszono na tablicach, dyrektorów nagrodzono za zaangażowanie, encyklopedie wygranym rozdano, nadesłane prace skatalogowano, ew. wrzucono w niszczarkę, prowadzących pochwalono, a nad ojczyzną powzdychano. Koniec tego dobrego. Teraz królują teksty o świątecznych aniołach i bombkach kołyszących się na gałązkach przyprószanych śniegiem. Spoko, spoko, poczekam rok. Przecież i tak nic się nie zmieni. Albo napiszę tekst o reniferach. Przecież to żadna różnica. Drogi czytelniku, wnioski wyciągnij sam.Wszystko ma jakiś morał, pod warunkiem, że umiesz go znaleźć, że pozwolę sobie znowu zacytować Lewisa Carrola. Można by się doszukiwać powiązania Krainy Czarów z Polską, ale tego odradzam. Pozwólmy sobie wierzyć, że nie trzeba mieć bzika, żeby tutaj żyć.

niedziela, 11 marca 2018

O dniu kobiet i podziale umysłowym

All women are unreal
Parafrazując hasło jednego z bardzo wielu rysunków o kobiecym ciele-duszy-umyśle-wszystkim, jednak tutaj w zdecydowanie bardziej odrealnionej formie, bo prawie bajkowej. Bo księżniczki dla połowy dziewczynek przestają być atrakcyjne gdy te kończą 5 lat, a złapać jednorożca chce każdy.
 
1. Ktoś pseudo mądry powiedział
ktoś za to głupi podchwycił
tekst orzekający o mózgu
bo kogoś morał zachwycił
 
Mózg męski jest w cenie 
i męski mięsień być musi
bo męski to ścisły logiczny wybitny
kobiecy to ucisk na duszy
 
ref.:A ja udowodnię że się mylicie
A ja udowodnię że nie macie racji
Ja udowodnię że to bez znaczenia
Jak korzystacie z ubikacji
 
2. Skłodowska się załamała
Że prawie Nobla puściła
Hypatia z Aleksandrii za to
do gwiazd swych się odwróciła
 
i pytać poczęła je krycie
w areometr się patrząc
"Czy polon i rad to wystarczą,
gdy mózgu jak na lekarstwo?"
 
ref.:A ja udowodnię że się mylicie
A ja udowodnię że nie macie racji
Ja udowodnię że to bez znaczenia
Jak korzystacie z ubikacji
 
3. Joanna d'Arc też spojrzała
Zasępiła się nieco na koniu 
Marilyn Monroe się obruszyła
dodając ciut więcej tytoniu
 
Z Katheriną Hepburn stwierdziły
ze zgrozą patrząc na kino
że lepiej od tych aktorów
zagrałoby Pendolino
 
4.Virginia Woolf przeczytawszy
Pięćdziesiąt twarzy Greya
stwierdziła, że w tak dziwnych czasach
wyjścia po prostu nie ma
 
Lekarki, pisarki, fizyczki, artystki
Czy wiecie że się mylicie?
Że przy tych mężczyznach tonących już w zyskach
Zwyczajnie się nie liczycie?
 
5.Ale tak się przyjęło
w tym dziwnym i brudnym świecie
że gdy mózg prosty i siła
więcej nie potrzebujecie
 
Lecz gdyby nie ta kultura
to sądzę (i nie ja jedyna),
że proch strzelniczy i pióro
wymyśliła by dziewczyna
 
 
***
 
 
Tak się zdenerwowałam opinią, że biologiczne uwarunkowanie czyni mężczyznę mądrzejszym, że napisałam.
 
Tyle w temacie.
 
 

niedziela, 28 stycznia 2018

O nowym roku i innych dziwnych zbiegach okoliczności

 
 
"(...) ja jestem nowy rok przynoszę same nowe dobre dni..."
Nie czuję się inaczej, a dwa różne ptaki dalej podsuwają mi do uszu dziwne pomysły.
Gołębie zostały wyprzedane na śluby, więc to one zgodziły się założyć mi noworoczny wianek osobiście.

 
 
Mam 16 lat i pół.
Wbijam wciąż paznokcie w stół.
Kiepsko mi tu, uciec chcę,
stres dość ogranicza mnie.
Nie wiem nigdy co i jak.
Często mi współczucia brak.
Brak też wiary i pieniędzy,
żyję więc w podwójnej nędzy.
Chcę stąd nawiać, ale znowu
kroki wiodą w stronę domu
i zamknięcia w czterech ścianach
wraz z nauką do pytania.
Szukam sensu, lecz znajduję
tylko z wychowania dwóję.
Wciąż próbuje stać na nowo
się jednostka wyborową.
A wychodzi to co zwykle:
moje dziwne, różne cykle.

***
Nie było mnie, bo się zgubiłam w świecie tak zwanym rzeczywistym. Aż się zasmuciłam, zdając sobie sprawę, jak łatwo się do tej złudnej rzeczywistości przystosowałam. Znam na pamięć plan lekcji, zaczęłam planować, brać odpowiedzialność i szukać kompromisów, czyli robić te wszystkie rzeczy, które robią ludzie poważni, żeby uchodzić za przystosowanych i ludzie przystosowani, żeby uchodzić za poważnych. ble 
 
 Podsumowanie roku?
- zrozumiałam, że życie to nauka podejmowania złych decyzji,
- nie rozumiem natomiast dalej dlaczego,
- nauczyłam się, że warto od razu robić ładne zdjęcie legitymacyjne, a nie takie w dzień złożenia papierów do szkoły, bo proces wyrobienia nowej legitymacji wymaga dużo papierkowej roboty i kosztuje 12,89 zł (sic!)
- dwie pary dziurawych rajstop,
- obsikany przez kota dywan,
- stały uraz w psychice.
 
Postanowienia?
- brak.
 
   Nie chodzi wcale o to, że jest ze mnie tak wspaniała i niesamowita osoba, że już nie muszę się zmieniać. Nie. Po prostu w międzyczasie i tak się zmienię i realizowanie jakichkolwiek postanowień będzie się kłóciło z moim nowym bytem. (Jeżeli na przykład zostałabym gotem, to jak mogłabym realizować postanowienie częstszego uśmiechania się do ludzi?)
 
  Aż chciałoby się powiedzieć o 2017 "rok zmian", ale w moim przypadku byłoby to "życie zmian",  a jest to hasło tak uniwersalne to każdego, że żal je w ogóle wymawiać.
 
  Niech będzie lepiej, albo nawet gorzej. byleby jakoś było.
 
zdrówka - wracająca do żywych w internecie - autorka tego bezsensownego bloga