środa, 12 grudnia 2018

Sto lat, jeden miesiąc i jeden dzień później


Nieskończenie niepodległa? Wieczność czasami trwa tylko sekundę według Królika z "Alicji w Krainie Czarów", być może zatem nieskończoność tych obchodów trwa tak długo, jak długo nie znajdzie się kolejnego dobrze sprzedajnego święta.



 "Boję się pisać na ten temat"- ta myśl przychodzi ciężka jak słoń spadający z dziesiątego piętra prosto na mnie. "Nie chcę tego pisać" - to kolejna myśl. Szukam przyczyny. " Źle się czuję, pisząc to"- myślę w końcu, a jeszcze gorzej się czuję, kiedy zdaję sobie sprawę dlaczego tak się dzieje. Człowiek jest istotą, nielubiącą być rozdartą, niezdecydowaną, niepewną, a już zwłaszcza nienawidzi podejmować decyzji. (Tak przynajmniej słyszałam.) Ja w tym momencie natomiast dokładnie tak się czuję. Z jednej strony nie chcę pisać, bo temat za bardzo mnie przytłacza: boli, doskwiera i uwiera w tych najgłębszych okolicach duszy, których nigdy nie chce się ujawnić. Z drugiej strony nie chce mi się pisać, bo w gruncie rzeczy niewiele mnie to obchodzi. Uznaję obchody rocznicy za skomercjalizowaną, miałką imprezę dla polityków, żeby mogli się pokazać i pouśmiechać, a do tego pokazać, kto jest większym patriotą, kto stoi bardziej na baczność, kto lepiej śpiewa hymn narodowy, kto bardziej się wzruszy i dla kogo w końcu ta "naszawspaniałaupragnionakochanasilnaojczyzna"  jest   najwyższą wartością, a nie jak dla innych tu zebranych, jedynie wysoką. Postanawiam jednak pisać. Dlaczego? Być może dlatego, że zdarza mi się wzruszyć czytając Mickiewiczowskie Dziady, że uwielbiam zawiłości polskiego języka, że bliskie jest mi jedzenie na święta podwójnych zup (tych z tradycji zachodu naszego kraju, jak i wschodu), że czasem miło mi spojrzeć na godło nad tablicą i że, cholera, lubię być Polką. Chociaż nigdy się nikomu do tego nie przyznam.
Nie wiem czym jest dla mnie wolność. Moja wolność to te 5cm naokoło mojej skóry. Możliwość wyboru. Gdyby ktoś teraz spytał się mnie czy żyję w wolnej Polsce, nie wiedziałabym co odpowiedzieć. Niepodległej- odpowiedziałabym wymijająco, a wszyscy byliby zadowoleni, bo to odpowiedź bezpieczna, poprawna politycznie i dumna. Niepodległa. My jako młodzież (i ludzie zarazem, choć dla niektórych to się nie łączy) myślimy w kategoriach zerojedynkowych. Broń Boże nie dlatego że tak odczuwamy, ale dlatego, że tak nas uczą w szkole.  Niepodległość się ma lub się jej nie ma.  Ją się traci i odzyskuje. Za nią się walczy i ginie, cierpi się za nią i umiera z tęsknoty za nią, a przynajmniej szaleje, marzy się o niej. Mamy spis bohaterów narodowych- czystszych niż łza, mamy pięknie wypisaną historię martyrologii polskiej- jedyną słuszną, mamy apele na 11-tego listopada których nikomu się nie chce organizować. Na tegoroczne zdjęcia klasowe każą nam zastanowić się jak   upamiętnić setną rocznicę, ktoś proponuje ubrać się na biało-czerwono; jesteśmy zażenowani. Nasza niepodległość. Ale nikt nie mówi nam, młodzieży ani dzieciom, co się z nią robi, kiedy już się ją ma. Kiedy ma się nie tylko ją, ale też cały świat. Kiedy żyje się w globalnej wiosce i jedyne co odróżnia własny kraj od tych wszystkich innych naokoło, jest dzielenie się opłatkiem na święta z rodziną, której i tak się najczęściej nie lubi i niższy rozwój gospodarczy od Zachodu. Ciężko w takiej sytuacji o silne poczucie przywiązania. To miejsce w środku Europy nie kojarzy nam się z wolnością. My, młodzi, chcemy płacić w dolarach, jeździć szybkim metrem i zdawać międzynarodowe matury. Nie chcemy żeby ciągle nam wciskali kit o potrzebie przegranych powstań, żeby za pieniądze naszych rodziców stawiano złote pomniki komuś, kto już dawno nie żyje (albo jeszcze gorzej- nadal sprawuje władzę) zamiast ławek w parkach. My, młodzi, chcemy żyć w kraju silnym, rozwiniętym. Kraju za którym podążają inne, jest przewodnikiem, przykładem dla wszystkich , kraju w którym dumnie jest żyć i chce się żyć. Nie w kraju za który trzeba zginąć, żeby przejść do historii.  W którym wszyscy patrzą wstecz, dyskutują na temat minionych porażek i sukcesów. W którym duma narodowa bierze się z jednej czy dwóch bitew, w tym jednej rozegranej na początku piętnastego wieku. Nikt tu się nie skupia na przyszłości. Co gorsza, prawie nikt się nie skupia na teraźniejszości. Ludzie są podzieleni, zirytowani. Nie cieszą się, że tu są. Dla nas, młodych ludzi, Polska nie oznacza wolności, bo nikt nas nigdy nie nauczył, że powinna to oznaczać.
Nie rozumiem, dlaczego moja narodowość ma być dla mnie ważna. Albo nie chcę zrozumieć. Kocham ten kraj, bo w nim jest MOJA rodzina, bo wiem, że idąc do księgarni, kupię książki, które będę rozumieć. Bo mogę mówić we WŁASNYM języku, pielęgnować NASZĄ  tradycję, gotować NASZE potrawy, tańczyć poloneza i inne tańce ludowe. Zdaję sobie jednak sprawę, że mogłabym się urodzić w jakimkolwiek INNYM miejscu na ziemi, w jakimkolwiek INNYM kraju, jadłabym wtedy INNE potrawy na INNE święta, tańczyłabym tańce ludowe TAMTEGO miejsca, witałabym się z INNYMI sąsiadami i mówiła w INNYM języku. I tak samo kochałabym ten kraj. Nie kocham bowiem z jakiejś przyczyny. Bez względu na historię, na brzmienie języka, ilość kolorów na sukni do tańców narodowych czy ilość soli w ojczystym daniu, kochałabym to miejsce tak samo. Bo byłoby moje. Bo wracałabym do niego, bo byłoby obrazem mojej rodziny, moich wszystkich wspomnień, ludzi których poznałam i wpuściłam do swojego życia. Ojczyzna to obraz człowieka, część mnie samej, pojedynczy głos korzeni w zmieszanej plątaninie dźwięków. To przynależność, która nie zawsze pasuje, ale dopóki jest, ma się poczucie, że ma się dokąd wracać. To losowość do której tak się przywiązujemy, że mamy poczucie, iż nigdy inna być nie mogła. Traktujemy ją jak oczywistość, nasz przywilej. Kimś przecież trzeba być, nie można być znikąd. Mówimy "ja, mnie, mój, moje" i narzekamy. Że klimat nie taki, że za mało, albo za dużo, że znowu, albo że wcale. Czasem chcemy coś zmienić, ale częściej to nam się nie chce. Przecież nie mamy wyboru. Jesteśmy tu, gdzie zesłał nas los- dowolny punkt w dowolnej przestrzeni ta nasza ojczyzna. Ktoś zginął, ktoś się poświęcił, 346 stron podręcznika od historii, co to wnosi dla nas teraz? Jest wywalczona, niepodległa, bez wrogich sąsiadów. Mogliśmy być gdziekolwiek indziej, ale jesteśmy tutaj. Jakoś trzeba żyć, po co tam od razu się afiszować, że to nasz kraj. Przecież wiadomo, że my stąd, no bo skąd niby? Kocham ten kraj, ale nie wiem za co. Może właśnie za ten wybór. W dowolnym momencie mogę przestać w nim być, wyjechać gdziekolwiek indziej. A przecież zostaję.
Boję się pytać ludzi w moim otoczeniu  o wolność. Co tak naprawdę znaczy. Każdy kogo o to pytam, patrzy się na mnie dziwnie. Niepodleganie pod nikogo i niczego. Niesłuchanie  zasad. Posiadanie własnej drogi. Dawanie przykładu bycia nieskrępowanym w każdy możliwy sposób. Nie drążę dalej co to znaczy, spodziewam się odpowiedzi. Manifestacja wolności w postaci noszenia majtek na głowie, deptanie trawnika w parku, protestowanie, negowanie, zaprzeczanie. Na szczęście się mylę. Słuchanie co się chce, czytanie co się chce, oglądanie co się chce, jeżdżenie gdzie się chce.Taki obraz ma nasza wolność. Gdy pytam czy czują się wolni, zaprzeczają. Nie zawsze  tłumaczą dlaczego. Czasem wzruszeniem ramionami informują, że nie interesują się polityką, że im wszystko jedno. Inni się zacietrzewiają, opowiadają o powrocie do złego ustroju, o drożejących biletach PKP. Inni mielą przekleństwo w ustach i jadą na ostatni spektakl tego niepasującego władzy artysty, na który jeszcze mogą. Są też tacy, co wcale się nie odzywają; widzę tylko jak w ich oczach gaśnie światło, gdy kierują wzrok za okno i w tej pozycji zastygają na bardzo długo. Jestem świadkiem niesamowitej obserwacji: niektórzy nie chcą wolności. Niektórym wystarczy bezpieczeństwo. Sam zapewniony byt, ogrzewanie podłogowe, jedzenie w ilości wystarczającej, a jeszcze lepiej w nadmiarze, no i Internet bez ograniczeń. Nie potrzebują wyrażać swojej opinii. Nie mają własnej opinii. Dopóki nikt im nie wciska karabinu w dłoń i każe walczyć, ale nie zakładają że do tego dojdzie. Wolność to bezpieczeństwo. Dla każdego z inną granicą. Ile jest takich  zagranic?
Nie wiem co powinnam teraz zrobić. Jeszcze mam na szczęście to wspaniałe prawo bycia biernym obserwatorem wypadków. Mogę nie robić nic. Chociaż powtarzają mi co chwila, że powstańcy mieli tyle lat co ja, a nawet mniej. (Biedne,  nastoletnie dzieci, drżące w nocy ze strachu, umieszczone siłą w sytuacji wojny, wyniesione na piedestał gdy zapomniano o zapachu krwi i zaczęto lubić ofiary.) Powinnam więc coś zrobić, podjąć jakąś decyzję. Najlepiej słuszną. Matury międzynarodowej nie zdaję. Na szybkie metro nie liczę. Studia tutaj czy tam? Wyjechać i cierpieć z tęsknoty za ojczyną w powieści epistolarnej czy zostać? Czuć się wolnym czy zapominać o wolności na rzecz ograniczonego bezpieczeństwa? Stać na baczność na apelu przy hymnie. Korzystać z biblioteki i księgarni. Przygotowywać zupy na święta. Zachwycać się barwami sukienek ludowych z wielkimi halkami. A potem, gdy dostanę w ręce tę magiczną oznakę informującą, że od teraz sama płacę za swoje przewinienia, podjąć ostateczną decyzję. Czyli zostać. Bo taką możliwość daje mi wolność. A ja przecież lubię być Polką.

***

Esej napisałam na konkurs o wolności pod nazwą powieloną pięć razy przez pięć różnych organizatorów. Konkurs odwołano. Za mało nadesłanych prac. O tym że pisałam sama dla siebie dowiedziałam się już po obchodach święta, kiedy było już za późno, żeby tę pracę wysłać gdziekolwiek indziej. Bo wszędzie już dawno te wyniki ogłoszono, laureatów wywieszono na tablicach, dyrektorów nagrodzono za zaangażowanie, encyklopedie wygranym rozdano, nadesłane prace skatalogowano, ew. wrzucono w niszczarkę, prowadzących pochwalono, a nad ojczyzną powzdychano. Koniec tego dobrego. Teraz królują teksty o świątecznych aniołach i bombkach kołyszących się na gałązkach przyprószanych śniegiem. Spoko, spoko, poczekam rok. Przecież i tak nic się nie zmieni. Albo napiszę tekst o reniferach. Przecież to żadna różnica. Drogi czytelniku, wnioski wyciągnij sam.Wszystko ma jakiś morał, pod warunkiem, że umiesz go znaleźć, że pozwolę sobie znowu zacytować Lewisa Carrola. Można by się doszukiwać powiązania Krainy Czarów z Polską, ale tego odradzam. Pozwólmy sobie wierzyć, że nie trzeba mieć bzika, żeby tutaj żyć.

niedziela, 11 marca 2018

O dniu kobiet i podziale umysłowym

All women are unreal
Parafrazując hasło jednego z bardzo wielu rysunków o kobiecym ciele-duszy-umyśle-wszystkim, jednak tutaj w zdecydowanie bardziej odrealnionej formie, bo prawie bajkowej. Bo księżniczki dla połowy dziewczynek przestają być atrakcyjne gdy te kończą 5 lat, a złapać jednorożca chce każdy.
 
1. Ktoś pseudo mądry powiedział
ktoś za to głupi podchwycił
tekst orzekający o mózgu
bo kogoś morał zachwycił
 
Mózg męski jest w cenie 
i męski mięsień być musi
bo męski to ścisły logiczny wybitny
kobiecy to ucisk na duszy
 
ref.:A ja udowodnię że się mylicie
A ja udowodnię że nie macie racji
Ja udowodnię że to bez znaczenia
Jak korzystacie z ubikacji
 
2. Skłodowska się załamała
Że prawie Nobla puściła
Hypatia z Aleksandrii za to
do gwiazd swych się odwróciła
 
i pytać poczęła je krycie
w areometr się patrząc
"Czy polon i rad to wystarczą,
gdy mózgu jak na lekarstwo?"
 
ref.:A ja udowodnię że się mylicie
A ja udowodnię że nie macie racji
Ja udowodnię że to bez znaczenia
Jak korzystacie z ubikacji
 
3. Joanna d'Arc też spojrzała
Zasępiła się nieco na koniu 
Marilyn Monroe się obruszyła
dodając ciut więcej tytoniu
 
Z Katheriną Hepburn stwierdziły
ze zgrozą patrząc na kino
że lepiej od tych aktorów
zagrałoby Pendolino
 
4.Virginia Woolf przeczytawszy
Pięćdziesiąt twarzy Greya
stwierdziła, że w tak dziwnych czasach
wyjścia po prostu nie ma
 
Lekarki, pisarki, fizyczki, artystki
Czy wiecie że się mylicie?
Że przy tych mężczyznach tonących już w zyskach
Zwyczajnie się nie liczycie?
 
5.Ale tak się przyjęło
w tym dziwnym i brudnym świecie
że gdy mózg prosty i siła
więcej nie potrzebujecie
 
Lecz gdyby nie ta kultura
to sądzę (i nie ja jedyna),
że proch strzelniczy i pióro
wymyśliła by dziewczyna
 
 
***
 
 
Tak się zdenerwowałam opinią, że biologiczne uwarunkowanie czyni mężczyznę mądrzejszym, że napisałam.
 
Tyle w temacie.
 
 

niedziela, 28 stycznia 2018

O nowym roku i innych dziwnych zbiegach okoliczności

 
 
"(...) ja jestem nowy rok przynoszę same nowe dobre dni..."
Nie czuję się inaczej, a dwa różne ptaki dalej podsuwają mi do uszu dziwne pomysły.
Gołębie zostały wyprzedane na śluby, więc to one zgodziły się założyć mi noworoczny wianek osobiście.

 
 
Mam 16 lat i pół.
Wbijam wciąż paznokcie w stół.
Kiepsko mi tu, uciec chcę,
stres dość ogranicza mnie.
Nie wiem nigdy co i jak.
Często mi współczucia brak.
Brak też wiary i pieniędzy,
żyję więc w podwójnej nędzy.
Chcę stąd nawiać, ale znowu
kroki wiodą w stronę domu
i zamknięcia w czterech ścianach
wraz z nauką do pytania.
Szukam sensu, lecz znajduję
tylko z wychowania dwóję.
Wciąż próbuje stać na nowo
się jednostka wyborową.
A wychodzi to co zwykle:
moje dziwne, różne cykle.

***
Nie było mnie, bo się zgubiłam w świecie tak zwanym rzeczywistym. Aż się zasmuciłam, zdając sobie sprawę, jak łatwo się do tej złudnej rzeczywistości przystosowałam. Znam na pamięć plan lekcji, zaczęłam planować, brać odpowiedzialność i szukać kompromisów, czyli robić te wszystkie rzeczy, które robią ludzie poważni, żeby uchodzić za przystosowanych i ludzie przystosowani, żeby uchodzić za poważnych. ble 
 
 Podsumowanie roku?
- zrozumiałam, że życie to nauka podejmowania złych decyzji,
- nie rozumiem natomiast dalej dlaczego,
- nauczyłam się, że warto od razu robić ładne zdjęcie legitymacyjne, a nie takie w dzień złożenia papierów do szkoły, bo proces wyrobienia nowej legitymacji wymaga dużo papierkowej roboty i kosztuje 12,89 zł (sic!)
- dwie pary dziurawych rajstop,
- obsikany przez kota dywan,
- stały uraz w psychice.
 
Postanowienia?
- brak.
 
   Nie chodzi wcale o to, że jest ze mnie tak wspaniała i niesamowita osoba, że już nie muszę się zmieniać. Nie. Po prostu w międzyczasie i tak się zmienię i realizowanie jakichkolwiek postanowień będzie się kłóciło z moim nowym bytem. (Jeżeli na przykład zostałabym gotem, to jak mogłabym realizować postanowienie częstszego uśmiechania się do ludzi?)
 
  Aż chciałoby się powiedzieć o 2017 "rok zmian", ale w moim przypadku byłoby to "życie zmian",  a jest to hasło tak uniwersalne to każdego, że żal je w ogóle wymawiać.
 
  Niech będzie lepiej, albo nawet gorzej. byleby jakoś było.
 
zdrówka - wracająca do żywych w internecie - autorka tego bezsensownego bloga
 

wtorek, 18 kwietnia 2017

O testach, egzaminach i nauce (lub jej braku) na ostatnią chwilę

 
Sobieski pod Wiedniem Turków pokonał,
a Władek Warneńczyk pod Warną skonał.
Pokój w Toruniu i Unia Lubelska,
konfederacje i wolna elekcja,
rozejm w Mitawie i pokój w Altmarku,
potopy, odsiecze w tym jednym folwarku
i choć masz już dosyć- przykra to rzecz.
Historia cię gnębi i nie pójdzie precz.
Sylaby i głoski są nie do zniesienia,
skrótowce, złożenia i inne zboczenia.
Dzień pierwszy to jasny apel do mas:
"Humanistycznych nie zdasz, idź spać."
Dzień drugi dalszą katorgę zaczyna:
algebra- sieć gęsta jak pajęczyna.
Pierwiastki, mnożenie, kolejność działania;
nadzieja na zdanie gwałtownie spada.
A przyrodnicze to rzecz najgorsza:
cztery przedmioty męczące bez końca.
Układ kostny i limfatyczny,
krążenie, puls na teście- statyczny.
Gdzie leży Wisła Kraków i Odra?
Skała magmowa czy pliszka modra?
Siła ciążenia przy grawitacji?
Reakcja syntezy, estryfikacji,
Park Narodowy, równik i monsun
to trawa, prąd, atom i Tajfun
stosunek zachowania masy do klasy:
będą u wszystkich umysłowy zakwasy.
Godzina, półtorej- nareszcie wolność,
lecz jeszcze języki zabiorą zdolność.
Nadzieja minie, gdy ujrzysz arkusze:
niemieckie, angielskie, francuskie katusze
Choć pewnie myślisz że to słaby żart,
trzeba napisać, to taki jest fart.
Przypadki, odmiana, rzeczownik, przysłówek,
teraz wychodzi nauka słówek...
Lecz Cię pocieszę mój przyjacielu -
- tych testów nie zda bardzo niewielu.
Więc włos z głowy rwiesz praktycznie bez celu
 i tak nie zasiądziesz na prezesowskim fotelu.
 
"yyyyy... tak mamo... uczyłam się"


Święta, święta i po, testy, testy i... jeszcze nie po. A szkoda. Gimnazjaliści zostali uraczeni w tym roku iście piekielnym terminem poświątecznym. Tutaj niby wesołych, wesołych, smacznego, smacznego, miło cię widzieć, jajko, święconka itd., a pod kopułą w głowie tylko chaotyczne pytania "Co umiem? Czego nie umiem? Czy cokolwiek umiem?". U większości. Bo są jednostki niestresujące się. Wybitne, dziwne, lub po prostu chore. Na mnie wypadło bycie dumnym przedstawicielem tej ostatniej grupy. Plusy? Masz wymówkę żeby się nie uczyć. Minusy?
 Nie jesteś w stanie robić też nic innego. Zdecydowanie lepiej byłoby zachorować dwa dni wcześniej, bo wtedy nie dość, że ominęłaby akcja "Wielkie sprzątanie", to jeszcze byłoby pewne, że na egzaminy człowiek zdrowy będzie. A tak to gra w rosyjską ruletkę. Tylko że ze wszystkimi nabojami. I okna trzeba myć, i na testach oddychać jak Lord Vader, bo nawet tony chusteczek nie pomogą... Zły sobie termin kobieto wybrałaś, zły termin...

PS. Przyszedł kwiecień obój buty... czy jak to tam dalej leciało. Na testy w podstawówce miałam upalne słońce, na egzaminy gimnazjalne śnieg, to co? Na maturę tornado, powódż czy trzęsienie ziemi?
PPS. Jeśli widzicie ludzi na galowo, to prosimy serdecznie się nie uśmiechać pod nosem. NAM TRZEBA WSPÓŁCZUĆ. Serdecznie pozdrawiamy
PPPS. Ponieważ przy okazji testów zawsze panuje nastrój grobowy, proponuję piszącym na testy wziąć wesołe, różowe kapcie (zawsze to lepsze niż o dwa rozmiary za małe szpilki drogie Panie) - tylko uwaga na dziurawe skarpety!, wesołą kolorową muchę lub krawat albo radosną broszkę. Uśmiechnijmy się. Jest niż demograficzny. I tak gdzieś nas przyjąć muszą.


niedziela, 19 marca 2017

O pielgrzymkach na siłownię i braku zrozumienia społeczeństwa dla leniwców


Witajcie moi kochani!!! :*****
Dziś czeka na was wspaniały przepis na bezglutenowe vegańskie (koniecznie przez "v''!) fit naleśniki. Ja już po treningu na mojej ulubionej siłowni, więc potrzebuję dużo białka no i oczywiście oleju kokosowego hihi. Nie mam pojęcia dlaczego go używam, ale wszystkie celebrytki tak robią więc you know...



Przez ostatnie dni znów czuję się jak wyjęta z innej bajki... Rok minął, a jakby świat dalej stał w miejscu. Ruszyły pielgrzymki na Jasną Górę i siłownię. Zaczyna mnie coraz bardziej martwić fakt, że te drugie już nikogo nie dziwią, a pierwsze bezustannie powodują ogromne oczy u rozmówców ("Cooo?! Chce ci się iść 500 kilometrów? Posrało do reszty?!") chociaż większość z pytających przechodzi tyle na bieżni w niecały miesiąc. W telewizji coraz częściej reklamy leków na odchudzanie. Kiedyś jedna na tydzień, dziś cztery w trakcie przerwy w jednym filmie. (Co ciekawie wprost proporcjonalnie do ilości reklam suplementów diety rośnie liczba reklam leków na potencję i obawiam się, że nie jest to przypadek...) Skąd ta chęć zdrowego żywienia? Czy to oznaka naszych czasów? Czy kult wysportowanej jednostki jako figury z pogranicza raju robi wodę z mózgu społeczeństwa? A może po prostu ludzie czują presję. Taką zwyczajną, ludzką. Że powinni być wysocy, piękni i szczupli (najlepiej jeszcze z ciemną opalenizną) niczym ludzie z plakatów reklamowych. Zawsze uśmiechnięci na myśl o śniadaniu z sokiem pomarańczowym wszystkim znanej firmy albo przepysznych płatków śniadaniowych, które są taaaakie pożywne. STOP. Wróc. Płatków z mlekiem, a i owszem, ale tylko pod warunkiem, że w tym mleku będzie rozpuszczone białko. Dużo białka.
A więc dobrze. Chodzisz na siłownię= +10 do bycia fit. Pijesz wodę z Ewą Chodakowską= +20 do bycia fit. Biegasz co rano, pływasz, grasz w koszykówkę i regularnie wstawiasz na insta zdjęcia z programu treningowego= + wywaliłoskalę do bycia fit. Co jeżeli jednak tego nie robisz?
Przykro mi. Właśnie stałeś się marginesem społeczeństwa, leniwcem w ludzkiej skórze, a w oczach ludzi kimś nieciekawym, niepotrafiącym zapanować nad własnym samozaparciem i w ogóle idź się zabij, bo smutno patrzeć.
Czy to jednak znaczy że nie masz wyjścia?  
Błąd.
Wyjście jest zawsze. W tym momencie jednak łączy się z  podpisaniem paktu z diabłem. Nie krwią jednak, lecz potem. Potem w którym da się wyczuć wyraźną nutkę ksylitolu i protein.
 
Cyrograf - zdjęcie poglądowe
Pół biedy jak naprawdę jesteś zakręcony na punkcie bycia wysportowanym jak Schwarzenegger
i wyciskanie dwóch stów na klacie to dla ciebie sport jak każdy inny. Gorzej jeżeli jesteś tylko biernym obserwatorem zabaw masochistycznie- ćwiczeniowych. Obserwatorem, na którego barkach spoczął ciężar bycia. Bycia tak po prostu w samej swojej całej prostocie. Zostałeś zmuszony to chodzenia na siłownię - to raz. Zostałeś zmuszony do diety i liczenia kalorii (cóż, przynajmniej lepiej opanujesz dodawanie do 1000) - to dwa. Zostałeś zmuszony do wyzbycia się swojego światopoglądu i miłości do jedzenia - to źle. Nawet bardzo. Potem się dziwią, że ludzie mają depresję, są niewyspani, młode dziewczyny popadają w anoreksję, a starsze w alkoholizm. 
Cóż, macie to czego chcieliście.
 
Rysunek poczyniony z dedykacją dla owego gentelmena, który to miał powiedzieć: "Dzisiaj pizza, jutro Chodakowska". Ja uzupełniłam tę frazę o stwierdzenie, że każdego dnia mamy dzisiaj i wiecznie żyje tylko ten, który cieszy się chwilą właśnie trwającą. Carpe diem jak powiedział ktoś mądry. Tak oto powstała jedna z - tu mogę się założyć- najlepiej już niedługo sprzedających się sentencja dla wszystkich, którzy chcą zacząć ćwiczyć - a i owszem- tylko nie mają odgórnie wyznaczonego terminu na zaczęcie.


Oczywiście byłabym niesprawiedliwa mówiąc, że "zawsze", "wszyscy", "wszędzie"... (ale przecież nie mówię). Chodzący na siłownię stworzyli swoją własną subkulturę ociekającą w syntol i rytmiczne piosenki na bieżnię. Otoczyli się tylko sobie znanym światem. A czy to źle że znaleźli własny świat? Przecież każdy ma swój. Tylko, na litość czegokolwiek w co wierzą, niech nie wciągają do niego na siłę.
Na szczęście nikt nie zabronił nam- grubasom, którym nie chce się ruszyć swojego leniwego nacelluitowanego zadka- się z tego naśmiewać. I bardzo dobrze, bo co my byśmy wtedy poczęli? Pozostało by nam tylko samotne popłakiwanie na kanapie z naręczem lodów czekoladowych i celowanie rzutkami do przyklejonego na ścianie magazynu sportowego ze sportsmenką na okładce.
A tak możemy całą naszą (całkowicie oczywistą i słuszną) frustrację wyładować w internecie, pisząc że Pudzian to krowa na sterydach, a Ewcia w sumie to jest gruba i brzydka i nikt jej nie lubi (lub po prostu napisać o tym post na blogu). No bo przecież ćwiczyć nie zaczniemy...
 
Moje życie diametralnie się zmieniło odkąd usłyszałam o smakowym białku. (Sama informacja że istnieje w ogóle coś takiego jak białko w proszku do rozrobienia z mlekiem czy wodą też mnie lekko wytrąciła z równowagi, ale ta druga wywołała nieporównywalnie większe wrażenie.) Jakoś bardzo trudno mi było sobie wyobrazić dwóch napakowanych koksów na siłowni którzy między ćwiczeniami popijają mleczko o smaku białej czekolady. BIAŁKO KONOPNE - to brzmi dumnie! (Pomińmy fakt, że smakuje jak trawa). BIAŁKO CIASTECZKOWE- i już mam przed oczami obraz pakerów przybijających sobie piątkę na myśl o wyjściu do obiegu białka o smaku gumy balonowej albo smerfowym... Od razu mam wrażenie, że na ramionach miast tatuążu gangu motocyklowego będzie u nich widnieć różowy jednorożec. Jednorożec ze sztangą oczywiście.
  
PS. Ćwiczcie, cieszcie się życiem lub ćwiczcie celność na gazetach sportowych -dopuszczalne także robienie wszystkiego razem (niekoniecznie w tym samym czasie).
PPS. Przykro mi za jakość skanów rysunków. Zapiszę w widocznym miejscu żeby nigdy nie używać kołonotatnika do rysunków do skanowania. Jest też szansa, że nawet drukarka nie mogła znieść moich bazgrołów - stąd te cienie i prześwietlenia.

niedziela, 5 lutego 2017

O zimnie pod kocem i cieple na wietrze

 

 
 
Chodź, otulę Cię zimnem.
Kołdra ze starych brudów zaciągnięta pod samą szyję
Słyszysz? Kalofery śpiewają kołysankę dla Ciebie
Huk zapowiadający wypędzenie z raju to upadająca pinezka na drugim końcu mieszkania.
Nikt nie słyszał płaczącej łzy. Krople deszczu zbiera wiadro. Przeciekający dach. Metalowy pogłos. To odzywa się sumienie.

Chodź, otulę Cię zimnem.
Poduszka wypchana marzeniami prawidłowo ugnieciona pod głową.
Czujesz? Samotność się łasi.
 Przyszła i ociera się o nogi. Przytul ją. Była dziś w bardzo dużym tłumie i nie może uspokoić oddechu.

Chodź, otulę Cię zimnem.
Prześcieradło z myśli znów pogniecione na rogach.
Widzisz? Masz mokre ręce.
Na łokciach nie ma autostrad dla zgubionych pragnień. O kolizję nietrudno, kiedy łapczywy oddech znajduje ukojenie dopiero przy własnym żołądku.

Chodź, otulę Cię zimnem.
Rano i tak kaloryfery zaczną grzać na nowo.
 
 
 
 
 
***
 
Temperatura spadła do minus dziesięciu, zima sobie chyba o nas przypomniała, sezon grzewczy się zaczął... wszystko niby po staremu. Niby skarpety na stopach do spania jeszcze niepotrzebne, niby zima to musi być zimno, niby można się przykryć czterema kocami... no właśnie. Niby. Bo kiedyś po prostu musi przyjść moment zrozumienia. Zrozumienia, że żaden termofor nie pomoże, że parzenie dziesiątej kawy nic nie da, że czwarta bluza i dwie pary rękawiczek naprawdę nic nie zmienią. Że zimno, które czujesz, to zimno idące ze środka.
 
 


PS. Nie twierdzę, żebym się zebrała, ale myślę, że zamienienie wiadra na koszyk to był dobry pomysł. Rozpatrywałam tez worek, ale za bardzo kojarzył mi się ze śmieciami czy zwłokami.
Zresztą - spakować swoją egzystencję w worek na śmieci- czy to nie jest wymowne?
PPS. Moja miesięczna nieobecność nie miała (wbrew pozorom) związku z zabalowaniem po sylwestrze. Tak się czasem dzieje, że trzeba się zatrzymać, przemyśleć niektóre rzeczy... Nie no. Żartuję. Po prostu mi się nie chciało.
PPPS. Zdjęcie paczadła od Kichania z "Rudego aparatu". (Z miejsca pozdrawiam czy coś) Piszę tak na wszelki wypadek, żebyście nie pomyśleli, że to moje (jeszcze się okaże, że naćpane i mnie ktoś pozwie)
PPPPS. Morał jak zwykle: śpijcie w skarpetach ile chcecie, pijcie herbaty ile chcecie i przytulajcie termofor jak długo chcecie, ale póki nie spróbujecie się uśmiechnąć chociaż jeden raz do tego wrednego kierowcy autobusu, nic się nie zmieni.
 
 
 
 

niedziela, 11 grudnia 2016

O życzeniach okazjonalnych i nie tylko

Czasami miło usłyszeć "Dzięki, że pamiętałeś",
lecz zanim takowe usłyszysz spisz sobie lepiej testament.
Szybciej za to uświadczysz lekceważące machnięcie ręką
"Taa jasne..." - mruknięcie ciche -"spełni się to nieprędko..."
To ty jak głupi po nocach siliłeś swą mózgownicę
w nadziei, że wzruszeń szlochy rozbudzą tą okolicę.
A tu prócz "Spoko dziękuję" możesz się sam pocałować.
Łza ani uśmiech cię nie uświadczy. Możesz już tylko żałować...


***

Życzenia okazjonalne mają to do siebie, że zawsze brzmią tak samo. Już niedługo sezon na "Zdrowia, szczęścia, fajnego chłopaka i eeee jeszcze raz zdrowia" będzie można uznać za otwarty. Podobnie jest zresztą nie tylko przy okazji dzielenia się opłatkiem, ale też urodzinach. imieninach, rocznicach, sami wybierzcie sobie termin. I człowiek stoi jak te grabie w gnoju i się uśmiecha głupkowato jak mu sto lat śpiewają. Rodzina, która normalnie o tobie nie pamięta, nagle okazuje się zaskakująco liczna (anuż będziesz kiedyś bogaty), a grono znajomych poszerza się o sto procent. "Dziękuję", "dziękuję", "dziękuję", "dzię... a kim ty w ogóle jesteś?".
Jest też druga strona tego całego zamieszania.  Strona, która kombinuje jak zrobić nietandetny prezent zamykający się w dwudziestu złotych i jakie to życzenia napisać, żeby przykryły niepraktyczność kolejnego kubka z nieżyciowym cytatem i krzywym rysunkiem (No ale przecież jest taki uroczyy...)
Być może trudno się dziwić, że w takim układzie i podziękowania nie są zbyt wylewne, ale spróbujmy zrozumieć. Akceptacja moi drodzy, akceptacja. Po odpisywaniu na czterdziesty sms "sto lat" od nieznanego numeru, człowiek ma prawo być trochę zniesmaczonym ilością minionych wiosen. Zwłaszcza, gdy wcale urodzin nie świętuje. Po prostu podał randomową datę na facebooku...

PS. Apel: Bądźcież ludzie wyrozumiali! A przy kolejnym składaniu życzeń zastanówcie się, czy na pewno chcecie, żeby się spełniły. Bo z nimi to trochę jak z marzeniami. Spełniają się, tylko nie tak i nie wtedy, jak byśmy tego chcieli.
PS2. Uprzejmie informuję, że to wiadro, do którego się zbierałam okazało się dziurawe. Piasek z worka, resztki chęci z wiadra czy jak to leciało dalej... Tak czy inaczej trzy czwarte były, już nie ma, przed skrzyżowaniem zawróciłam i z powrotem do tego wiadra zbieram. Tym razem uszczelnionego. O postępach będę informować na bieżąco.