poniedziałek, 25 lipca 2016

O żywocie kolarzy i nie tylko



 Piękny cytat, prawda? Aż się łezka w oku kręci, ale jak dla mnie jest dość zbyt optymistyczny.
 Życie jest jak jazda na rowerze. W deszczu. Przy burzy z piorunami. O pierwszej nad ranem. I nie wystarczy poruszać się do przodu.
 Życie jest jak jazda na rowerze w deszczu po dziurawej typowo polskiej wiejsko-leśnej drodze pełnej kałuż. I o nie się właśnie rozchodzi. Nigdy nie wiesz, czy jest tak płytka, że wjedziesz w nią bez żadnych wyrzutów sumienia, zamaczając ledwo koła, czy wpakujesz się w półmetrowy rów i zagłębisz po pas w intelektualnym błotku wraz z rowerem, gdzie nawet błotniki nie pomogą.
 Masz rzecz jasna wiele opcji. To ty tu jesteś rowerzystą i ty podejmujesz decyzje. Możesz:
a) histerycznie starać się nie wpaść w zauważoną w ostatniej chwili dziurę
b) wyminąć szerokim, kulturalnym łukiem każde większe zagłębienie
c) ryzykować, wpadając w co większy rów z okrzykiem "Y.O.L.O !"
d) zatrzymywać się przed każdą kałużą, mierzyć ją i podawać dokładnej analizie jej skład (choć jest szansa, że zanim przyślą próbki z laboratorium, to zdąży wyschnąć)
e) sprzedać rower i kupić harleya mając w głębokim poważaniu wszystkie kałuże

 Ostatni podpunkt ma również inne plusy niż bezceromanialne rozchlapywanie na boki mułu i bliżej niezidentyfikowanych substancji, bo to potrafi byle quad. Jest nim między innymi widok mdlejących panien i mężatek przy każdym mijaniu i szczera zazdrość tych, których przy przejeżdżaniu przez ķałużę przez przypadek (że niby) obryzgałeś. Świetnie? No raczej. Trzeba tylko zwrócić uwagę, że przy ewentualnym wypadku na zakręcie życia kolarzowi grozi złamanie ręki, a harleyowcowi karku. Ale spokojnie, spokojnie. Nie traćmy głowy (dosłownie). Przecież nikt nikomu nie każe na pierwszym lepszym zakręcie wjeżdżać w drzewo, a gdy jest trochę pod górkę... cóż.... walenie głową w pobliski kamień na niewiele się zda.
 Możesz też oczywiście wyrzucić te wszystkie graty i kupić kabrioleta, ale wtedy raczej leśne czy uroczo polne dziurawe drogi przestaną cię dotyczyć. Możesz także sprzedać kabrioleta i przerzucić się na rower, by spłacić kredyt we frankach, ale to już poważny temat w przeciwieństwie do głupich przemyśleń podczas pedałowania w czasie deszczu.


***

Jakoś deszczowa pogoda się mnie trzyma. Może to dlatego, że jestem jedną z osób, która uważa zapach betonu po deszczu za najpiękniejszy na świecie. Lubię te puste ulice. Tylko jakaś zabłąkana para bez parasola, która utknęła pod większym drzewem czy niedzielny biegacz, który w sumie cieszy się z tego niezapowiedzianego prysznica, bo przynajmniej potu na nim nie widać. Puste ulice, przymknięte drzwi od sklepów i przydrożne kawiarenki pełne turystów naiwnie myślących, że zdąży przestać padać, nim wydadzą wszystkie oszczędności na kawy i herbaty. Czasem trafią się jacyś przezorni zawsze ubezpieczeni z kurtkami przeciwdeszczowymi, ale to tak rzadki widok, jak dobry kurs w kantorach.

PS. Kolejny post w piątek (o ile internet znowu się na mnie nie wypnie)
PS2. Z mojej osobistej strony: jak widzicie rowerzystów to nie zajmujcie całej ścieżki, zmuszając go do wjechania w największe błoto, DOBRZE?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz