niedziela, 19 marca 2017

O pielgrzymkach na siłownię i braku zrozumienia społeczeństwa dla leniwców


Witajcie moi kochani!!! :*****
Dziś czeka na was wspaniały przepis na bezglutenowe vegańskie (koniecznie przez "v''!) fit naleśniki. Ja już po treningu na mojej ulubionej siłowni, więc potrzebuję dużo białka no i oczywiście oleju kokosowego hihi. Nie mam pojęcia dlaczego go używam, ale wszystkie celebrytki tak robią więc you know...



Przez ostatnie dni znów czuję się jak wyjęta z innej bajki... Rok minął, a jakby świat dalej stał w miejscu. Ruszyły pielgrzymki na Jasną Górę i siłownię. Zaczyna mnie coraz bardziej martwić fakt, że te drugie już nikogo nie dziwią, a pierwsze bezustannie powodują ogromne oczy u rozmówców ("Cooo?! Chce ci się iść 500 kilometrów? Posrało do reszty?!") chociaż większość z pytających przechodzi tyle na bieżni w niecały miesiąc. W telewizji coraz częściej reklamy leków na odchudzanie. Kiedyś jedna na tydzień, dziś cztery w trakcie przerwy w jednym filmie. (Co ciekawie wprost proporcjonalnie do ilości reklam suplementów diety rośnie liczba reklam leków na potencję i obawiam się, że nie jest to przypadek...) Skąd ta chęć zdrowego żywienia? Czy to oznaka naszych czasów? Czy kult wysportowanej jednostki jako figury z pogranicza raju robi wodę z mózgu społeczeństwa? A może po prostu ludzie czują presję. Taką zwyczajną, ludzką. Że powinni być wysocy, piękni i szczupli (najlepiej jeszcze z ciemną opalenizną) niczym ludzie z plakatów reklamowych. Zawsze uśmiechnięci na myśl o śniadaniu z sokiem pomarańczowym wszystkim znanej firmy albo przepysznych płatków śniadaniowych, które są taaaakie pożywne. STOP. Wróc. Płatków z mlekiem, a i owszem, ale tylko pod warunkiem, że w tym mleku będzie rozpuszczone białko. Dużo białka.
A więc dobrze. Chodzisz na siłownię= +10 do bycia fit. Pijesz wodę z Ewą Chodakowską= +20 do bycia fit. Biegasz co rano, pływasz, grasz w koszykówkę i regularnie wstawiasz na insta zdjęcia z programu treningowego= + wywaliłoskalę do bycia fit. Co jeżeli jednak tego nie robisz?
Przykro mi. Właśnie stałeś się marginesem społeczeństwa, leniwcem w ludzkiej skórze, a w oczach ludzi kimś nieciekawym, niepotrafiącym zapanować nad własnym samozaparciem i w ogóle idź się zabij, bo smutno patrzeć.
Czy to jednak znaczy że nie masz wyjścia?  
Błąd.
Wyjście jest zawsze. W tym momencie jednak łączy się z  podpisaniem paktu z diabłem. Nie krwią jednak, lecz potem. Potem w którym da się wyczuć wyraźną nutkę ksylitolu i protein.
 
Cyrograf - zdjęcie poglądowe
Pół biedy jak naprawdę jesteś zakręcony na punkcie bycia wysportowanym jak Schwarzenegger
i wyciskanie dwóch stów na klacie to dla ciebie sport jak każdy inny. Gorzej jeżeli jesteś tylko biernym obserwatorem zabaw masochistycznie- ćwiczeniowych. Obserwatorem, na którego barkach spoczął ciężar bycia. Bycia tak po prostu w samej swojej całej prostocie. Zostałeś zmuszony to chodzenia na siłownię - to raz. Zostałeś zmuszony do diety i liczenia kalorii (cóż, przynajmniej lepiej opanujesz dodawanie do 1000) - to dwa. Zostałeś zmuszony do wyzbycia się swojego światopoglądu i miłości do jedzenia - to źle. Nawet bardzo. Potem się dziwią, że ludzie mają depresję, są niewyspani, młode dziewczyny popadają w anoreksję, a starsze w alkoholizm. 
Cóż, macie to czego chcieliście.
 
Rysunek poczyniony z dedykacją dla owego gentelmena, który to miał powiedzieć: "Dzisiaj pizza, jutro Chodakowska". Ja uzupełniłam tę frazę o stwierdzenie, że każdego dnia mamy dzisiaj i wiecznie żyje tylko ten, który cieszy się chwilą właśnie trwającą. Carpe diem jak powiedział ktoś mądry. Tak oto powstała jedna z - tu mogę się założyć- najlepiej już niedługo sprzedających się sentencja dla wszystkich, którzy chcą zacząć ćwiczyć - a i owszem- tylko nie mają odgórnie wyznaczonego terminu na zaczęcie.


Oczywiście byłabym niesprawiedliwa mówiąc, że "zawsze", "wszyscy", "wszędzie"... (ale przecież nie mówię). Chodzący na siłownię stworzyli swoją własną subkulturę ociekającą w syntol i rytmiczne piosenki na bieżnię. Otoczyli się tylko sobie znanym światem. A czy to źle że znaleźli własny świat? Przecież każdy ma swój. Tylko, na litość czegokolwiek w co wierzą, niech nie wciągają do niego na siłę.
Na szczęście nikt nie zabronił nam- grubasom, którym nie chce się ruszyć swojego leniwego nacelluitowanego zadka- się z tego naśmiewać. I bardzo dobrze, bo co my byśmy wtedy poczęli? Pozostało by nam tylko samotne popłakiwanie na kanapie z naręczem lodów czekoladowych i celowanie rzutkami do przyklejonego na ścianie magazynu sportowego ze sportsmenką na okładce.
A tak możemy całą naszą (całkowicie oczywistą i słuszną) frustrację wyładować w internecie, pisząc że Pudzian to krowa na sterydach, a Ewcia w sumie to jest gruba i brzydka i nikt jej nie lubi (lub po prostu napisać o tym post na blogu). No bo przecież ćwiczyć nie zaczniemy...
 
Moje życie diametralnie się zmieniło odkąd usłyszałam o smakowym białku. (Sama informacja że istnieje w ogóle coś takiego jak białko w proszku do rozrobienia z mlekiem czy wodą też mnie lekko wytrąciła z równowagi, ale ta druga wywołała nieporównywalnie większe wrażenie.) Jakoś bardzo trudno mi było sobie wyobrazić dwóch napakowanych koksów na siłowni którzy między ćwiczeniami popijają mleczko o smaku białej czekolady. BIAŁKO KONOPNE - to brzmi dumnie! (Pomińmy fakt, że smakuje jak trawa). BIAŁKO CIASTECZKOWE- i już mam przed oczami obraz pakerów przybijających sobie piątkę na myśl o wyjściu do obiegu białka o smaku gumy balonowej albo smerfowym... Od razu mam wrażenie, że na ramionach miast tatuążu gangu motocyklowego będzie u nich widnieć różowy jednorożec. Jednorożec ze sztangą oczywiście.
  
PS. Ćwiczcie, cieszcie się życiem lub ćwiczcie celność na gazetach sportowych -dopuszczalne także robienie wszystkiego razem (niekoniecznie w tym samym czasie).
PPS. Przykro mi za jakość skanów rysunków. Zapiszę w widocznym miejscu żeby nigdy nie używać kołonotatnika do rysunków do skanowania. Jest też szansa, że nawet drukarka nie mogła znieść moich bazgrołów - stąd te cienie i prześwietlenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz